Dolcan pokonał Widzew w zaległym meczu. Trzynasta porażka łodzian (ZDJĘCIA)

Konrad Kryczka
Dolcan Ząbki - Widzew Łódź 2:1
Dolcan Ząbki - Widzew Łódź 2:1 Łukasz Kasprzak / Polska Press
W zaległym meczu 19. kolejki 1. ligi Dolcan Ząbki ograł Widzew Łódź 2:1. Wszystkie bramki padły po przerwie. Wynik spotkania otworzył Mariusz Rybicki, ale gole Michała Bajdura i Rafała Grzelaka zapewniły Dolcanowi komplet punktów. To już 13. porażka łódzkiej drużyny w obecnym sezonie, która z dziewięcioma punktami jest zdecydowanym outsiderem zaplecza ekstraklasy.

Środek tygodnia, godzina 15:30 – to nie jest pora, w której zazwyczaj rozgrywane są mecze I ligi. Ba, to nie jest pora, w której rozgrywane są jakiekolwiek mecze. Kibice jeszcze w pracy, piłkarzom też granie w takim dniu i o takiej godzinie nie zawsze pasuje. Czasami trzeba się jednak poświęcić, a w przypadku piłkarzy wykonać część swojego zawodu w trochę innym czasie. Bo akurat trzeba rozegrać całą kolejkę, żeby się wyrobić z terminarzem, albo rozegrać tylko zaległe spotkanie, bo na przykład w pierwotnym terminie murawa mogła służyć bardziej jako lodowisko aniżeli arena zmagań piłkarskich. Czyli tak jak w przypadku przełożonego meczu Dolcanu z Widzewem. I o ile jesienią najbardziej spodziewaliśmy się remisu – ząbkowianie na swoim stadionie głównie dzielili się punktami, a Widzew notorycznie dostawał lanie, zamykając ligową tabelę. W środę już gospodarze byli faworytami – Dolcan pod wodzą Dariusz Dźwigały zanotował niesamowity postęp i pnie się ku czołówce tabeli.

Po meczu z GKS-em Tychy Wojciech Stawowy przekonywał, że dla układu tabeli istotniejszy będzie mecz z Dolcanem, aniżeli starcie z drużyną Tomasza Hajty. Wtedy ni w ząb nie rozumieliśmy jego toku rozumowania. W tego typu stwierdzeniu z miejsca brakowało nam logiki – ale ok, Stawowy jest trenerem, więc uznaliśmy, że wie, co mówi. I w pewnym momencie dzisiejszego meczu można było powiedzieć, że szkoleniowiec Widzewa, na przekór wszystkim miał rację. Bramka Mariusza Stępińskiego ucieszyła sztab szkoleniowy oraz kibiców Widzewa, tylko że euforia mogła trwać niespełna minutę. Rafał Grzelak ograł na skrzydle Kosukę Kimurę, wrzucił w pole karne, a tam wszystko spokojnie sfinalizował Michał Bajdur – tym razem, w przeciwieństwie do meczu z Termalicą, nie ma wątpliwości, że to wypożyczony z Legii skrzydłowy jest zdobywcą bramki.

Remis, przy którym i wilk syty, i owca cała, byłby dobry jesienią, dzisiaj ani jednej, ani drugiej stronie nie odpowiadał. Goście walczą o życie, a gospodarze o odklejenie łatki „królów remisów”. Większą determinacją i skutecznością wykazali się ci, którym zależało na odrzucenie przydomku związanego z podziałem punktów. Znów zawalił Kimura – Stawowy nie chciał na konferencji zrzucić całej odpowiedzialności na Japończyka – i znów błysnął Grzelak, który, będąc w polu karnym, uderzył po dalszym słupku tak, że Maciej Krakowiak musiał skapitulować.

Generalnie to, że wszystkie bramki padały w drugiej połowie również może świadczyć o poziomie meczu. Pierwsze 45 minut było pełne niedokładności, niecelnych podań, walki w środkowej strefie boiska – ogólnie wszystkiego, co nie mogło prowadzić do czegokolwiek dobrego, na przykład bramki. Dwie w miarę groźne sytuacje wykreował sobie Dolcan i to byłoby na tyle. Reszta to gra, czy nawet kopanina, w której piłkarze dostosowali się poziomem do jakości murawy, o której nie można powiedzieć niczego innego niż to, że nie nadawała się zbytnio do kombinacyjnej i technicznej gry w piłkę, czy szybkiej i płynnej wymiany podań. Jakby wyrwać jeszcze kilka źdźbeł trawy można byłoby zaprosić do Ząbek chętnych na rywalizację w Beach Soccerze.

Jako jednak że murawa jest dla obu stron taka sama, nie ma sensu się nad nią nadmiernie rozwodzić. W Ząbkach wszyscy cieszą się z kolejnego zwycięstwa, choć nie po tak dobrej grze, jak ostatnio. Natomiast jeżeli chodzi o Widzew, to… trudno nam cokolwiek powiedzieć. Wydaje się, że po kolejnej porażce nastroje powinny być grobowe. Widmo spadku zagląda coraz głębiej w oczy, więc przygnębienie mogłoby towarzyszyć widzewiakom na każdym kroku. Aż tak źle jednak nie jest – piłkarze niby nadal wierzą w utrzymanie (z drugiej strony, co innego mają robić?), choć oczywiście nie da się powiedzieć, żeby byli w dobrych humorach. Podobnie do tematu podchodzi Stawowy (on już w ogóle nie ma wyjścia), który winę za dzisiejsze niepowodzenie wziął całkowicie na siebie i nie chciał je zwalać na brak szczęścia (Liridon Osmanaj minął Rafała Leszczyńskiego i następnie trafił jedynie w słupek).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24