Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Garrincha - anioł o krzywych nogach

Filip Błajet
Garrincha
Garrincha Wikimedia Commons
Gdy człowiek zapyta przeciętnego fana futbolu o króla tego sportu, to zazwyczaj w odpowiedzi usłyszy - „Pele”. Bez względu na to, czy ktoś widział legendarnego zawodnika w akcji, czy zna go tylko ze słyszenia i opowieści dziadków. Tak się po prostu przyjęło. Tymczasem na podobne pytanie w Brazylii odpowiedź bardzo często może brzmieć „Garrincha”.

Jak to możliwe? Garrincha był swoją filozofią znacznie bliższy brazylijskiemu społeczeństwu niż Pele. Ten drugi był ascetą – wzorem profesjonalisty, stroniącym od wszelkich używek. Z kolei Mane, jak nazywany był Garrincha, to człowiek prosty, beztroski, pozbawiony ambicji i nastawiony na zabawę oraz przyjemności płynące z życia.

Radość ludu

W swojej książce (Futebol) Bellos pisze, że każdy napotkany przez niego Brazylijczyk pytany o najbardziej wybitnego piłkarza w historii wskazywał na Garrinchę. Mane grał dla samej przyjemności z uprawiania futbolu, a przez całą karierę towarzyszył mu nieodpowiedzialny styl życia. Z kolei Pele był uosobieniem wszelakich cnót, człowiekiem sukcesu. Zniechęcił jednak do siebie krajanów karierą polityczną, przez co to uwielbiany Garrincha przywoływany jest jako ten najlepszy. Pele to „król”, z kolei jego kolega z reprezentacji to „radość ludu”. Tutaj, dość paradoksalnie, legendę brazylijskiego skrzydłowego stworzyła także przedwczesna śmierć, jako że nie zdążył splamić swojego imienia żadnym skandalami spoza świata futbolu.

Wróćmy jednak do początku. Garrincha tak naprawdę nazywał się Manuel Francisco dos Santos, czyli po prostu Mane. Nazywany był "Aniołem o krzywych nogach". Jego prawa kończyna wyginała się do wewnątrz, a lewa do zewnątrz. Wada ortopedyczna, która teoretycznie powinna przeszkadzać Brazylijczykowi, w praktyce była dla niego zbawienna. Ten defekt jego ciała pozwalał mu się poruszać w nieprzewidywalnych kierunkach, dzięki czemu był niesamowitym dryblerem, a drybling kochał ponad wszystko.

Jeszcze jeden i jeszcze raz

Mijanie przeciwników było jego ulubionym zajęciem. Ponoć pewnego razu tak bardzo ośmieszał rywala, że sędzia groził mu wyrzuceniem z boiska. Trener Botafogo podczas treningu postawił na murawie krzesło, które miało symbolizować idealne miejsce na oddanie dośrodkowanie. Garrincha nic sobie z tego nie zrobił i założył krzesłu „kanał”. W 1958 roku podczas sparingu z Fiorentiną minął trzech piłkarzy rywala, okiwał golkipera i zamiast strzelać do pustej bramki, poczekał na kolejnego defensora. Jego też przedryblował i dopiero po tym wszedł z piłką do bramki.

Mane przedkładał radość z gry nad osiągane na boisku rezultaty. Jedna z legend głosi, że pewnego razu sędzia zezwolił na dalszą grę, mimo że Garrincha kiwał się już z obrońcą przy bieżni, daleko poza boczną linią boiska. Tak piękny był to pojedynek, że arbiter nie chciał za żadne skarby go przerwać. To w dużej mierze dzięki efektownemu dryblingowi Paolo Mendes Campos napisał o nim „Niczym poeta natchniony przez anioła, niczym kompozytor idący za melodią, która spadła z nieba, niczym tancerz zakochany w rytmie, Garrincha gra w piłkę wiedziony czystym natchnieniem i magią; niezmordowany, nieskrępowany i spontaniczny”.

Pele i Garrincha = The Invincibles

Najlepiej podejście Garrinchy do futbolu oddaje jego wypowiedź dotycząca finału mistrzostw świata z 1950. Gdy Brazylia przegrała wtedy finał z Urugwajem na legendarnej Maracanie, co wielu nazywa „brazylijską Hiroshimą”, uznał, że to wyjątkowo głupie, iż ludzie tak się tym bulwersują i opłakują porażkę. Swoich przeciwników nazywał „Joao”, czyli „Janek”, jako że jego styl gry i tak się nie zmieniał, bez względu na to kto stał naprzeciwko. Gdy trener Brazylii ustalał taktykę na mecz reprezentacji i zobaczył Mane czytającego „Kaczora Donalda” powiedział tylko – "Ty… i tak zrobisz, co będziesz chciał".

Jego wyniki testów na inteligencje wskazywały, że nadawałby się co najwyżej na kierowcę autobusu. Mimo bycia taktycznym laikiem, Garrincha poprowadził Canarinhos do mistrzowskiego tytułu w 1962 roku, a podczas gdy on i Pele grali razem, Brazylia nie przegrała ani jednego meczu. Sam Anioł o krzywych nogach przegrał tylko jedno starcie w żółtej koszulce w 1966 roku z Węgrami. Przy okazji był to ostatni występ Mane w narodowych barwach.

To również Garrinchy przypisywany jest pierwszy gest fair play (który swoją drogą zabija dzisiejszy futbol). W 1960 roku podczas meczu Botafago z Fluminense, Brazylijczyk wybił piłkę na aut, widząc kontuzjowanego rywala, mimo że był w dogodnej sytuacji strzeleckiej. Coś jak Paolo Di Canio kilkadziesiąt lat później. Jest to zwyczaj, który nie jest zapisany w żadnym regulaminie, ale piłkarze w znacznej większości się do niego stosują.

Wszechmocny alkohol

Oprócz futbolu kochał także alkohol, co ostatecznie okazało się dla niego zgubne w skutkach. Nie stronił od niego w czasach piłkarskiej kariery, a po zakończeniu piłkarskiej przygody kompletnie zatracił się w nałogu. W dużej mierze z tego powodu Brazylijczyk kompletnie nie radził sobie z życiem i podjął kilka prób samobójczych. Ostatecznie to właśnie wysokoprocentowe napoje doprowadziły go do śmierci – pijanego przyjęto go do szpitala, zupełnie nieświadomego przewieziono do psychiatryka, gdzie po kilku godzinach zmarł. W tak podły, niegodny sposób, w wieku 49 lat odszedł ze świata jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii.

Na drodze do jeszcze większej sławy stała też jego miłość do kobiet, a przynajmniej do fizycznego obcowania z nimi. Pierwsza żona urodziła mu ośmioro dzieci, była dziewczyna z Pau Grande dwójkę, a w czasie tournée z Botafogo w Szwecji przyprawił o ciążę jedną z tamtejszych kobiet. Kolejne dwie żony, to kolejne dwie córki. Podsumowując – Garrincha dorobił się trzynaściorga dzieci, a przynajmniej o tylu oficjalnie wiadomo. Patrząc na jego życiorys i piłkarską karierę, można stwierdzić, że Mane to Ronaldinho, Gascoigne i George Best w jednym.

Z czasem wady postury, które do tej pory służyły piłkarskiej przygodzie Garrinchy i miały korzystny wpływ na jego grę, zaczęły hamować jego karierę. Każdy błyskawiczny zwrot ciała powodował, że chrząstka w kolanie Mane była zdzierana. Z czasem kończyna Brazylijczyka była już tak zniszczona, że ten nie był w stanie rozegrać kilku meczów z rzędu. Operacji poddał się dopiero w 1964 roku, ale od tego czasu już nigdy nie był tym samym piłkarzem, którego kibice znali do tej pory.

Wybitny piłkarz, o którym wie się naprawdę mało. O wiele częściej wspomina się nie tylko o Pele czy Maradonie, ale także o Beckenbauerze, Platinim, Charltonie czy nawet Sokratesie. Tymczasem Garrincha to zawodnik, którego sylwetkę powinien znać każdy szanujący się kibic futbolu. Aż strach pomyśleć, co osiągnąłby Mane, gdyby nie jego miłość do pozasportowych rozrywek.

Tekst w dużej mierze inspirowany „Futebolem” Alexa Bellosa, skąd pochodzi większość anegdotek i cytatów, a którego recenzję możecie przeczytać tutaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24