O kim mowa? O Kamilu Bilińskim, wychowanku Śląska Wrocław, który jesienią nie zdołał przekonać do siebie trenera Ryszarda Tarasiewicza i najbliższe pół roku spędzi w pierwszoligowym Zniczu Pruszków.
- Absolutnie nie mam do trenera żalu, że tak się stało. Trener stawiał na Tomka Szewczuka albo Vuka Sotirovicia i miał takie prawo. To w końcu on jest trenerem - zaznacza już na początku rozmowy Kamil Biliński.
Młody napastnik Śląska w rundzie jesiennej 11 razy pojawił się na boiskach ekstraklasy. W sumie zagrał jednak zaledwie 124 minuty. W poprzednim sezonie, kiedy wychodził na plac gry dziewięć razy, tych minut było 145.
- Trener uznał, że lepiej, abym poszedł do innego zespołu, gdzie będę grał więcej i nabierał doświadczenia - wyjaśnia Biliński.
Pojawiły się informacje, że wychowanek wrocławskiego zespołu za bardzo uwierzył w swoje umiejętności po udanym poprzednim sezonie. Złośliwi twierdzili, że bardziej interesowały go wypady do nocnych klubów niż treningi.
- Bzdury! Po czym mi miała uderzyć woda sodowa do głowy? Mam większe ambicje niż być najlepszym piłkarzem Młodej Ekstraklasy. Nie rozumiem, po co ktoś rozpowiada takie plotki - komentuje zawodnik.
Poza Zniczem Pruszków o piłkarza starał się także MKS Kluczbork i Górnik Polkowice.
Krzysztof Świątkowski, menedżer zawodnika, wyjaśnia:
- Chcieliśmy, aby Kamil grał w klubie, gdzie będzie miał czystą kartę i nikt nie będzie mu z góry przyczepiał jakiejś etykietki. Padło na Znicz Pruszków i bardzo się cieszymy, bo ten klub pokazał, że potrafi wychowywać napastników. Będzie się miał gdzie wykazać i pokazać, że jest profesjonalistą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?