Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legia tylko remisuje z Lechią i niemal na pewno nie obroni tytułu!

jac
Lechia Gdańsk - Legia Warszawa
Lechia Gdańsk - Legia Warszawa Przemek Świderski / Polska Press
W hicie przedostatniej kolejki Lechia Gdańsk bezbramkowo zremisowała z Legią Warszawa, co oznacza tyle, że pierwsi praktycznie mogą już zapomnieć o europejskich pucharach, a drudzy niemal na pewno o obronie mistrzowskiego tytułu!

- Damy z siebie wszystko – zapowiadał przed spotkaniem trener Legii, Henning Berg. Jego zespół musiał w Gdańsku wygrać, żeby do ostatniej kolejki liczyć się w walce o mistrzostwo. Gdyby przegrał, a lider Lech Poznań wygrał z Górnikiem Zabrze, to wszystko byłoby już jasne.

Legia sama jest sobie winna, że tak pokomplikowała obronę tytułu. Przede wszystkim przegrała bezpośredni pojedynek z Lechem u siebie. Ale i w Gdańsku, na początku kwietnia, zgubiła punkty. Wtedy przy obecności 36,5 tys. widzów pogrążył ją Maciej Makuszewski. Zresztą wyjazdy nad morze od paru lat nie kojarzą się Legii zbyt dobrze. W sezonie 2011/12 też uległa Lechii i na kolejkę przed końcem pogrzebała szansę na tytuł.

O tym jaką rangę miał dzisiejszy mecz niech zaświadczy fakt, że na trybunach pojawił się selekcjoner Adam Nawałka. Przyjechał także niemiecki właściciel Lechii Franz Josef Wernze, a nawet reprezentant Polski i piłkarz Borussii Dortmund Jakub Błaszczykowski, którego wujkiem jest trener gdańszczan Jerzy Brzęczek.

Po pierwszej połowie wypadałoby się zastanowić, kto walczy o mistrzostwo, a kto o samo prawo gier w europejskich pucharach. Otóż Legia, poza jedną niecelną główką Inakiego Astiza, nie pokazała zupełnie nic, natomiast Lechia od początku tak się nakręciła, że do przerwy powinna prowadzić przynajmniej 1:0. Już w 5 minucie bliski zdobycia bramki był Nikola Leković, który dobijając strzał Bruno Nazario uderzył w interweniującego Dusana Kuciaka. Później swoje okazje mieli także Antonio Colak i tuż przed zejściem do szatni ponownie Leković.

Jaki był plan Legii na pierwszą połowę tego nie wie nikt. Stale zmieniający się wynik w Zabrzu, gdzie Lech konsekwentnie rozbijał Górnika, znany był warszawianom, ponieważ spiker na PGE Arenie co kilka minut go aktualizował. Dziwi zatem, że legioniści, mimo tej wiedzy, nie próbowali wyjść na prowadzenie. A być może zwyczajnie nie umieli tego zrobić. Dariusz Dziekanowski parę dni temu określił ich grę mianem „mielenia mięsa”. To powiedzenie jak ulał pasowało do pierwszej połowy.

Po zmianie stron Legia nieco częściej i przede wszystkim lepiej zaczęła operować piłką na stronie Lechii. Częściej do podań wychodził Orlando Sa, nieźle wyglądali skrzydłowi. Problem polegał jednak na tym, że z ich zaangażowania nie było żadnych okazji. A w tym czasie Lech właśnie strzelał swojego piątego gola w Zabrzu…

Różnych rozwiązań próbował Berg. Szybko zdjął bezproduktywnego Michała Masłowskiego, pozwolił grać wyżej Tomaszowi Jodłowcowi, wprowadził Michała Żyrę. Minuty upływały jednak jakby coraz szybciej, a wynik ciągle był ten sam: oschłe, nic niedające 0:0. Mina Jakuba Rzeźniczaka, który nie mógł zagrać z powodu kartek, a który zasiadł na trybunach, wyrażała wszystko: że Legia się cofa, a nie przybliża do Lecha, że właśnie traci to, co zakładała sobie przed sezonem, po jesieni, a także przed fazą dodatkową. Że Legia po prostu nie obroni mistrzostwa.

W gruncie rzeczy smutny to był wieczór także dla Lechii. Otóż wobec zwycięstwa Śląska Wrocław nad Wisłą Kraków (1:0) ostatecznie pogrzebała swoje szanse na europejskie puchary, o których marzyła przez cały rok. Sezon zakończy zatem najwyżej na piątym miejscu, co oznaczać będzie regres w stosunku do poprzedniego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24