Emilian Dolha: Kiedyś pokażę córce mój drugi dom - Kraków

Sebastian Staszewski
Emilian Dolha
Emilian Dolha Andrzej Szozda/Polskapresse
- Błędem nie było to, że odszedłem do Lecha, ale to, że w ogóle opuściłem Wisłę. I to jest chyba jedyny poważny błąd w mojej karierze… Nie mówię tego złośliwie, ale to wina działaczy, którzy pracowali wtedy w klubie i podejmowali najważniejsze decyzje - mówi Emilian Dolha, były bramkarz Wisły i Lecha.

Dzwonisz z Polski? To pewnie chcesz zapytać o to gów..?

O co?
Jak to o co? Kiedy w Polsce ktoś słyszy: Dolha, to od razu przypomina mu się spotkanie Wisły Kraków z Lechem Poznań...

Dziwi to Pana? W 2007 roku przechodził Pan do Lecha w bardzo nerwowej atmosferze, a w pierwszym meczu z Pana dawnym pracodawcą puścił Pan cztery bramki.
Zagrałem dla Białej Gwiazdy wiele świetnych meczów, chociażby z Blackburn Rovers, czy z Bazyleą w Pucharze UEFA, a wszyscy i tak pamiętają te cholerne cztery bramki. Uwierz, że to strasznie głupie i frustrujące.

Co Pan czuł po tamtym spotkaniu?
Czułem, że żyję. Serio. Ból daje ci świadomość, że jeszcze nie umarłeś. Nie wiedziałem co się dzieje, byłem całkowicie rozbity, ale przeżyłem to. Chociaż na boisku myślałem, że zemdleję.

Franciszek Smuda powiedział, że w szatni był Pan blady jak ściana.
Gdybym mógł zagrać to jeszcze raz, na przykład jutro, to ten mecz byłby dla mnie ciastkiem z kremem. Dziś umiem kontrolować swoje emocje, nerwy. Wtedy nie byłem na to gotowy. Wszyscy przeciwko mnie, cały stadion i kolejne ciosy: bach, bach, bach, bach.

Wisła strzeliła cztery gole, w tym trzy padły z Pana winy.
Taaa, z mojej winy. Wszyscy mówili: trzy szmaty Dolhy. Przez ponad rok nie miałem siły, aby obejrzeć powtórkę, ale później stwierdziłem, że tylko jedna bramka padła po moim ewidentnym błędzie. Przy trzech pozostałych może i mogłem zachować się trochę lepiej, ale nie jestem Oliverem Kahnem. Zrobili ze mnie pajaca i głównego winowajcę. Kraków się cieszył, bo głupi Rumun dostał za swoje.

To było najgorsze 45 minut w Pana piłkarskim życiu?
Chyba tak... Wszystko poszło źle. Od początku do samego końca. Nie było nawet jednej, dobrej sekundy. Chociaż większą presję czułem, kiedy debiutowałem w Dinamie. Pół Bukaresztu chciało mnie wtedy zlinczować. Mówili: hej, ku..o, dlaczego to zrobiłeś? [Dolha mówi to po polsku - red.]. Było dużo ciężej, niż kiedy odchodziłem z Wisły. Chociaż Shabani Nonda poprawił mi humor...

W jaki sposób?
Nonda grał przeciwko Wiśle, był zawodnikiem Blackburn. Spotkałem go dwa lata temu w Lidze Europa, kiedy występował już w Galatasaray Stambuł i powiedział, że tamten mecz - z Wisłą - był dla Anglików strasznie trudny. Między innymi dlatego, że ja świetnie broniłem. Nonda o tym pamięta, kibice Wisły niestety nie.

W Internecie można obejrzeć filmik, na początku którego wyświetlają się słowa: "Ema" mogłeś zostać bohaterem a zostałeś… Judaszem". Następnie widać zdjęcie: "Dolha+kasa=zdrada". W Krakowie do dziś niektórzy fani mają do Pana pretensje, że odszedł Pan do Lecha.
Ludzie, ale przecież ja chciałem grać w Wiśle! Do dziś wspaniale wspominam całą drużynę: Cantoro, Paulistę, Stolarczyka, Zieńczuka. Mario Pawełka i Papę Rysia, czyli trenera bramkarzy, Pana Jankowskiego. Asię, która pracowała w Wiśle, tak samo jak jej mama. Poznałem w Krakowie wspaniałych ludzi. Ich wszystkich chciałbym pozdrowić i wyściskać. To nie moja wina, że działacze nie byli fair wobec mnie. Myśleli, że Dolha będzie grał prawie za darmo. Jak nazywa się boss klubu?

Bogusław Cupiał.
Tak. Tego Pana nigdy na oczy nie widziałem! Nigdy z nim nie rozmawiałem. To pewnie wspaniały człowiek, daje duże pieniądze na klub, ale czy to nie dziwne, że w ogóle nie ma go przy zespole? Może gdybym porozmawiał bezpośrednio z nim to byśmy się dogadali? Cupiał był jednak niewidzialny.

Odejście z Wisły było błędem?
Błędem nie było to, że odszedłem do Lecha, ale to, że w ogóle opuściłem Wisłę. I to jest chyba jedyny poważny błąd w mojej karierze… Nie mówię tego złośliwie, ale to wina działaczy, którzy pracowali wtedy w klubie i podejmowali najważniejsze decyzje. W ogóle nie znali się na futbolu. To byli biznesmeni, a nie ludzie, którzy wiedzą co to piłka nożna. Nie chcieli dać mi wyższego kontaktu i niestety musiałem opuścić Kraków. Jestem człowiekiem, muszę zarabiać.

Znacznie lepszą umowę dostał Pan w Poznaniu. W Lechu zarabiał Pan podobno prawie 300 tys. euro netto rocznie.
Ile?

300 tys. euro netto.
Zwariowałeś?

Nie, tak pisały gazety.
Ludzie pieprzą jakieś głupoty! Wiesz ile zarabiałem w Wiśle? 5 tys. euro! Na złotówki to było 20 tysięcy. Musiałem opłacić wynajem mieszkania, samochód. Życie w Krakowie też kosztuje. Po odliczeniu wszystkiego zostawało mi 3-4 tys. euro. To dużo? Ale czekaj: 300 tys. euro rocznie to jest prawie 30 tys. euro miesięcznie?

Dokładnie 25 tys. euro.
Ja miałem ledwo połowę tego!

Tylko tyle? Działacze Wisły mówili, że bardzo się Pan cenił.
Nigdy nie dostałem 30 tys. miesięcznie. Nawet 18 tys. euro w Lechu nie zarabiałem! To na prawdę dużo pieniędzy. Chyba ktoś ogłupiał, że podał takie informacje. Powiem tak: kasa w Lechu nie była duża, ale w Wiśle była za mała. I to był powód mojego odejścia. Byłem najlepszym bramkarzem w lidze a mniej niż ja zarabiali tylko Błaszczykowski i Kokoszka, którzy mieli wtedy po 21 lat! Więcej dostawali rezerwowi: australijczyk Thwaite czy serb Radovanovic. Czy to normalne?

Kiedy podpisał Pan umowę z Lechem prezes Andrzej Kadziński powiedział: Nie kosztował nas tak drogo, jakby się mogło niektórym wydawać. Mało kto wierzył, że były to szczere słowa.
Powiedziałem Mariuszowi Helerowi, który był wtedy prezesem Wisły: dajcie mi trochę większy kontrakt, to zostanę. Nie chciałem ruszać się z Krakowa. To był mój drugi dom, do dziś kocham to miasto. No, ale nie mogłem przecież grać za 5 tys. euro miesięcznie. Zaproponowali mi, że będą płacić wejściówki - na przykład tysiąc euro za mecz - ale mi to nie odpowiadało.

Dlaczego? Ja nie widze w tym nic złego.
Gdybym nie grał, to nie zarabiałbym pieniędzy! I nie mówię tylko o siedzeniu na ławce, ale na przykład o kontuzji. Kontuzję zdarzają się w futbolu...

Poważnie interesowało się Panem na przykład Fulham Londyn, a wybrał Pan Lecha. Trochę to pogmatwane.
Były różne propozycje i zapytania, ale dogadałem się z Lechem, bo byli konkretni. Nie mogłem czekać w nieskończoność. Poza tym dziś przeszłość nie ma już znaczenia.

W 2007 roku zajął Pan drugie miejsce w plebiscycie na najlepszego bramkarza ligi. Pierwszy był Łukasz Fabiański, która gra dziś w Arsenalu. Jego ówczesny zmiennik Jan Mucha także jest w Anglii. Trzeci Mariusz Pawełek występuje w Turcji. Pan gra w Rumunii.
I co z tego? Powiedzmy, że zadaje sobie codziennie pytanie: dlaczego Dolha grał w Dinamie, kiedy Fabiański i Mucha byli w Anglii? Szukam odpowiedzi i nic... Znajdę ją? Oczywiście, że nie. Mogę tylko zwariować od takiego myślenia. Cieszę się, że Łukaszowi i Jankowi się udało. Tyle.

Pan chyba lubi iść pod prąd.
Dlaczego? Jestem ugodowym człowiekiem, ale mam swoje zdanie.

Z Lecha poszedł Pan do wspomnianego Dinama Bukareszt, mimo iż miał Pan ofertę z Rapidu, w którym grał Pan siedem lat. To tak jakby zamienił Pan Wisłę na Cracovię.
Co więcej, ze Steauy Bukareszt też miałem propozycję. Kibice Rapidu, tak jak ci z Wisły, do dziś powtarzają, że jestem ku..ą, bo się sprzedałem. Szkoda, że tak myślą, bo zagrałem w Rapidzie ponad 100 spotkań. Byłem mistrzem Rumunii, zdobyłem puchar kraju i zadebiutowałem w reprezentacji. Nie wyobrażam sobie, abym jeszcze kiedyś miał szansę tam wrócić. Zresztą, nawet gdyby była taka możliwość… to i tak bym nie wrócił.

Kibice Dinama Pana zaakceptowali?
Na początku było ciężko. Byli bardzo nieufni, w końcu zawsze byłem kojarzony z Rapidem. Przekonałem ich do siebie dobrą grą. Te trzy lata były różne, były miłe i złe chwile, ale pokonałem Pawła Golańskiego, który grał w Steaule, więc nie narzekam. A derby Bukaresztu to w Rumunii świętość.

Polskie gazety pisały, że oferty dla Pana przygotowywał Śląsk Wrocław i Arka Gdynia. Faktycznie rozmawiał Pan z polskimi klubami?
Byłem w kontakcie z kilkoma ludźmi z Polski, ale nie byli to działacze Śląska. Jeżeli chodzi o Arkę było coś na rzeczy, rozmawialiśmy, ale brakowało konkretów.

Chciałby Pan jeszcze zagrać w Ekstraklasie?
Jasne, byłoby fantastycznie. Obecnie negocjuje z kilkoma rumuńskimi klubami, w przeciągu najbliższych dni pewnie wyjaśni się gdzie zagram, ale z Polakami zawsze chętnie porozmawiam.

Czemu właściwie chce Pan odejść z Dinama?
Trzy lata to bardzo dużo czasu. Trenerzy powinni postawić na młodych bramkarzy, którzy są w klubie. Sprowadzili ostatnio Cristians Bălgrădeana i Kristijana Naumovskiego. Pierwszy gra w młodzieżówce Rumunii, drugi Macedonii. Teraz nadszedł ich czas. A mówiąc jeszcze o powrocie do Polski: nie sądzę, że Wisła kiedyś będzie chciała mnie pozyskać.

Podobno chciała na początku tego roku. Tak przynajmniej pisał "Super Express".
Podobno, podobno. Wszystko jest podobno. Nie było nigdy takiego tematu i nie chce mi się wierzyć, że kiedyś jeszcze będzie. No, chyba, że Ty zostaniesz trenerem Wisły i się dogadamy. A mówiąc serio to Wisłę mam w sercu już do końca życia, więc w Krakowie zjawię się na pewno z moją córką.

I co Pan jej pokaże?
Pokażę jej, przy jakiej publiczności grał kiedyś tata. Pokażę jej mój drugi dom - Kraków.

Rozmawiał Sebastian Staszewski / Polska The Times

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24