Kryzys Chelsea, czy kryzys Mourinho? [KOMENTARZ]

Grzegorz Margulewicz
Jose Mourinho przeżywa najtrudniejszy moment w swojej trenerskiej karierze nie dlatego, że „przespał” okienko transferowe czy stracił przed sezonem zbyt wielu wartościowych piłkarzy. Sytuacja, w której znaleźli się „The Blues” jest konsekwencją tego, co przez lata stanowiło o sile „Mou” jako szkoleniowca – jego niebywałej zdolności do szukania i odnajdywania odpowiedzialności poza szatnią.

Osiem spotkań, dwa zwycięstwa, dwa remisy i cztery porażki, 16. miejsce w tabeli. Tegoroczne wyniki Chelsea Londyn w lidze brzmią jak żart, zachowując proporcje, można sytuację „The Blues” porównać z rodzimym „Kolejorzem”, który rozgrywki również rozpoczął w sposób urągający godności właściciela mistrzowskiego tytułu. Porażka z FC Porto w Lidze Mistrzów mogła być przy obecnej formie drużyny brana pod uwagę, jednak klęska z Southampton brzmiałaby jak preludium do prawdziwego trzęsienia ziemi, gdyby Chelsea była prowadzona przez kogokolwiek innego. Roman Abramowicz zdaje się ufać Portugalczykowi, ze strony zarządu nie słychać nic na temat ewentualnych zmian. Problem w tym, że taka stagnacja i zawieszenie charakteryzują w tej chwili cały klub.

Mourinho przez lata budował wizerunek człowieka kontrowersyjnego, pewnego siebie, nieomylnego i nie przyznającego się do błędów. W zespołach pełnił rolę frontmana, gwiazdy niekiedy większej od piłkarzy, za którą zawodnicy byli gotowi pójść w przysłowiowy ogień. To dzięki postawie „piłkarskiego Steve’a Jobsa” – wizjonera, geniusza, którego broniły wyniki – „Mou” był w stanie wygrać Ligę Mistrzów z Interem Mediolan, w którym zmusił do pracy na skrzydle czy w defensywie nawet samego Samuela Eto’o – piłkarza krnąbrnego, roszczeniowego i trudnego do wsadzenia w jakiekolwiek ramy. Paradoksalnie to w Interze Jose po raz pierwszy spotkał zawodnika, który tak otwarcie nie dał się ukształtować na jego modłę – mowa oczywiście o Mario Balotellim (anegdota o czerwonej kartce w meczu przeciwko Rubinowi Kazań jest wręcz częścią legendy szalonego Włocha). Z perspektywy czasu taki jednoosobowy wyłom w jak do tej pory fanatycznie wiernych wojskach Portugalczyka był zapowiedzią dalszych wydarzeń, czyli ery w Realu Madryt. Tarcia wewnątrz szatni przełożyły się na wyniki dużo gorsze od oczekiwanych, a konflikty z poszczególnymi zawodnikami czy trenerami konkurencji (słynny palec w oku Tito Villanovy) pozostawiły duży niesmak i zmęczyły zarówno szkoleniowca, jak i całą społeczność „Los Blancos”.

Wydawało się, że powrót do Chelsea to najlepsze, co może spotkać zarówno Mourinho, jak i sam klub ze Stamford Bridge. Tegoroczny Puchar Ligi i mistrzostwo dawały perspektywę na hegemonię, której liga nie widziała od czasów Manchesteru United Sir Alexa Fergusona, jednak w tym momencie pojawiło się w szeregach „The Blues” zjawisko, którego Mou wcześniej nie doświadczył chyba nigdzie – rozprężenie i samozadowolenie. W całym swoim budowaniu wizerunku Portugalczyk nigdy nie dał zapomnieć, że mimo swojej buńczucznej postawy jest przede wszystkim tytanem pracy, dążącym do doskonałości. Zmianę tej postawy widać to było po przegranym finale meczu o Tarczę Wspólnoty, gdzie „The Special One” po raz pierwszy musiał uznać wyższość pogardzanego przez siebie Arsene’a Wegnera. Porażka w meczu bądź co bądź prestiżowym nie zapaliła czerwonej lampki, podobnie jak seryjne porażki w przedsezonowych sparingach i słaby styl gry „The Blues”.

Osobny katalizator obecnej sytuacji odnaleźć można polityce transferowej klubu. Jeszcze w trakcie rozgrywek zarząd pozbył się solidnego Andre Schurrle, kupując w jego miejsce będącego absolutnym niewypałem transferowym Cuadrado, a przedsezonowe wzmocnienia również nie spełniają oczekiwań. Wierząc w swój geniusz, portugalski szkoleniowiec ściągnął do klubu Radamela Falcao, chcąc zabawić się w futbolowego nekromantę (póki co bez skutku), czy – bardziej na złość Barcelonie i Arsenalowi niż na korzyść dla swojej drużyny – ściągając z Katalonii wiecznie niedocenianego Pedro. Braki kadrowe najlepiej widać po fakcie, że w tabeli prowadzą solidnie wzmocnione przed rozgrywkami zespoły z Manchesteru, w których nowe nabytki „odpaliły” od razu – De Bruyne, Sterling, Depay czy Martial są skuteczni i przekładają swoją obecność na boisku na punkty dla ekip, które reprezentują.

Oczywiście sytuacja bycia „pod formą” (na mniejszą skalę) zdarzała się już drużynom prowadzonym przez „The Special One”. Przykładowo Real Madryt pod jego wodzą zaliczył cztery punkty w pierwszych czterech kolejkach sezonu, co przełożyło się na stratę, której nie udało się nadrobić do końca rozgrywek, jednak wtedy Mourinho potrafił włączyć do gry swoją przyjaciółkę – psychologię. Jose znany jest z tego, że potrafi zdejmować presję ze swoich zespołów, odwracając uwagę, szukając zewnętrznego wroga czy odpowiedzialności poza szatnią. W obecnych rozgrywkach ta broń okazuje się wyjątkowo groteskowa i nieskuteczna, a przede wszystkim – obusieczna, czego ofiarą stał się sam Mou. Najpierw słynna afera z Doktor Evą Caneiro, która miała odwrócić uwagę od słabej formy drużyny, a która ściągnęła gromy zarówno poprawnej politycznie, jak i zdroworozsądkowej części opinii publicznej, ale przede wszystkim wywołała pomruki niezadowolenia ze strony szatni. Późniejszego zwycięstwa nad Arsenalem nie udało się przełożyć na dobry klimat wokół drużyny, bowiem ojcami tego triumfu byli sędzia Mike Dean oraz Diego Costa, który na pewno nie grał tego dnia w piłkę. Mourinho nie mógł powstrzymać się od prowokacji i po meczu uznał brazylijskiego Hiszpana najlepszym zawodnikiem na boisku, czym tylko dolał oliwy do ognia i utwierdził kibiców w przekonaniu, że dla niego cel uświęca środki. Do tej pory w takich sytuacjach drużynę broniły wyniki, teraz nie ma o tym mowy.

Na ostatniej konferencji prasowej Jose Mourinho przyznał, że gdyby został zwolniony, Chelsea straciłaby najlepszego menadżera w historii. Nie sposób nie zgodzić się z tezą, że Portugalczyk osiągnął dla swojego klubu wyniki historyczne, ale idąc tym tropem, szkoleniowcem reprezentacji Grecji cały czas powinien być Otto Rehagel. Przywiązywanie się do nazwisk to jeden z głównych zarzutów do Mourinho w obecnych rozgrywkach - najlepiej widać to po grze Cesca Fabregasa, który w tak słabej formie nie znajdował się chyba nigdy. Zarówno on jednak, jak i cała Chelsea na pewno odnajdzie swoją formę, wcale nie jest powiedziane, że obecne rozgrywki zakończy bez jakiegokolwiek trofeum. Istotniejszy wydaje się fakt, że pewna formuła podejścia do futbolu, którą proponuje Mourinho, zdaje się wyczerpywać. To samo mówiło się jeszcze rok temu o tiki-tace Pepa Guardioli. Obecna forma Bayernu pokazuje, że formułę czysto piłkarską można zmodyfikować, unowocześnić i dostosować do zmieniającej się specyfiki rywali, ale czy to samo da się zrobić z człowiekiem? Strategiczny geniusz „The Special One” wymaga zawodników w formie, oddanych sprawie, konsekwentnych i zdyscyplinowanych taktycznie. Wyjątkowych zdolności analitycznych nikt nie ma prawa Portugalczykowi odmówić, jednak póki nie pojawi się pierwszy z wymienionych czynników, krzesło trenerskie przy Stamford Bridge może nie będzie gorące, ale na pewno piekielnie niewygodne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24