Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lewandowski i Robben. Wrogowie w jednej drużynie

Hubert Zdankiewicz AIP
- Robert Lewandowski i Arjen Robben powinni iść razem na piwo - uważa słynny Lothar Matthaeus.

- Nie ma między nimi żadnego konfliktu. Robben po prostu taki jest - uważa komentujący Bundesligę w Eurosporcie 2 były reprezentant Polski Radosław Gilewicz. Nie wszyscy są jednak zdania, że kiepskie relacje Holendra z Lewandowskim to tylko wymysł mediów.

- Widzę potencjalne źródło niepokojów w ataku Bayernu. Lewandowski cały czas napędza dyskusję o egoistycznej postawie Robbena, a to powoduje kolejne tarcia. To na pewno rani Arjena i niszczy jego pewność siebie. Można zobaczyć, że między tymi piłkarzami jest coś niedobrego - stwierdził po wtorkowym meczu Bawarczyków w Lidze Mistrzów (z Olympiakosem Pireus) były kapitan klubu z Monachium Lothar Matthaeus.

Dodał, że Polak i Holender powinni pójść razem na piwo i wszystko sobie wyjaśnić. Pytanie tylko czy tych dwóch stać na taki gest, bo póki co żaden nie widzi chyba potrzeby. Dla Robbena konflikty to zresztą żadna nowość. W 2012 roku tak pokłócił się w trakcie półfinału Ligi Mistrzów z Franckiem Ribery’m (poszło o to, kto ma wykonać rzut wolny), że w przerwie meczu doszło między nimi do rękoczynów. Ślady na twarzy Robbena wyraźnie wskazywały, kto wyszedł zwycięsko z tego starcia. Ribery zapłacił zresztą za karę 50 tys. euro, musiał też przeprosić całą drużynę.

Co ciekawe, bójka nie tylko nie pogorszyła, ale poprawiła relacje pomiędzy piłkarzami. - Szkoda, że nie byliśmy tak dobrymi kumplami od samego początku - przyznał jakiś czas później Francuz.

Lewandowski również nie jest człowiekiem bezkonfliktowym. Nie jest żadną tajemnicą, że jego relacje z Jakubem Błaszczykowskim są w najlepszym razie chłodne, a pogorszyła jej dodatkowo decyzja selekcjonera Adama Nawałki, który mianował „Lewego” nowym kapitanem reprezentacji Polski. Kosztem pełniącego tę funkcję przez kilka ostatnich lat Kuby.

Nie przeszkodziło to obu panom grać przez kilka lat z powodzeniem w Borussii Dortmund i kadrze. Symboliczna była scena z czerwcowego meczu z Gruzją w eliminacjach Euro 2016, gdy Lewandowski zdobył bramkę po podaniu Błaszczykowskiego, a potem podbiegł i uściskał kolegę. Bez wielkiej wylewności, ale widać było, że gdy zajdzie potrzeba obaj potrafią odłożyć na bok kwestie osobiste.

Nie każdy to potrafi, a przynajmniej nie od razu. - Nie chcę, grać z Bebeto - powtarzał przed mundialem w 1994 roku słynny Romario. Zdaniem piłkarza Barcelony lepszym dla niego partnerem w ataku reprezentacji Brazylii byłby Edmundo. Selekcjoner uważał jednak inaczej i Romario musiał pogodzić się z obecnością na boisku nielubianego kolegi.

Wszystko zmienił mecz 1/16 finału z USA. Canarinhos od 43. minuty grali osłabieni po czerwonej kartce dla Leonardo i strasznie męczyli się z niedocenianym zespołem gospodarzy. Wygrali ostatecznie 1:0, po golu Bebeto zdobytym po podaniu Romario.

- Gdy podbiegł do mnie, by mi podziękować, przemawiał, jak brat - stwierdził po meczu ten drugi i od tego czasu relacje między nimi były wręcz wzorowe. Z doskonałym skutkiem dla Brazylii, która wygrała później cały turniej. W ćwierćfinale z Holandią Bebeto znów trafił do siatki, a potem pobiegł do linii bocznej i zrobił „kołyskę” (dzień wcześniej jego żona urodziła ich trzecie dziecko).

Chwilę później dołączyli do niego Mazinho i właśnie Romario, któremu udało się przekonać do siebie również Christo Stoiczkowa, choć początkowo wydawało się to mało prawdopodobne. Gdy Brazyliczyk trafił w 1993 r. do Barcelony największą jej gwiazdą był słynący z trudnego charakteru i niewyparzonego języka Bułgar, który w dodatku skomentował decyzję działaczy dosadnym: - Oni są głupi.

Znając charakter Brazylijczyka można było spodziewać się, że relacje pomiędzy nimi będą lodowate. Tymczasem szybko znaleźli wspólny język, a Romario przyznał nawet, że Stoiczkow był jedynym człowiekiem w szatni Barcy, którego mógłby nazwać swoim przyjacielem.

Zderzenie dwóch silnych osobowości nie zawsze niestety kończy się tak, jak ta historia. Tak było choćby z Kazimierzem Deyną i Zbigniewem Bońkiem.

- Ich wzajemna niechęć miała negatywny wpływ na atmosferę w drużynie, bo nerwowość udzielała się innym - wspominał po latach Włodzimierz Lubański, który wystąpił ze wspomnianą dwójką na mistrzostwach świata w Argentynie (1978 r.). Konflikt był tak silny, że podczas sprzeczki przy stole do ping-ponga Deyna uderzył Bońka w twarz i tylko interwencja kolegów zapobiegła poważnej awanturze.

Efekt? Na mistrzostwa Polacy jechali po złoto, a nie przebili się nawet do strefy medalowej. Choć oczywiście trudno zrzucać całą winę za tę porażkę na relacje Deyny i Bońka.

Polska The Times

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24