"Królewscy" zdobyli Anfield! Ronaldo i Benzema rozstrzelali "The Reds" w 18 minut!

Konrad Kryczka
Zaledwie 18 minut potrzebowali piłkarze Realu Madryt, żeby odskoczyć na różnicę trzech bramek wicemistrzom Anglii Liverpoolowi w meczu 3. kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów. Gole dla "Królewskich" zdobyli Cristiano Ronaldo i Karim Benzema, który trafił do siatki Simona Mignoleta dwukrotnie.

Dwie wielkie europejskie marki. Kluby znane praktycznie wszystkim kibicom piłki nożnej na świecie. Jednym ostatnio w tych rozgrywkach szło wręcz niesamowicie – poprzednią edycję przecież wygrali, a w trzech wcześniejszych kończyli na półfinale. Dla drugich ten sezon po był powrotem do europejskiej elity po kilka latach. Sytuacji klubów z ostatnich lat nie trzeba jednak omawiać – wystarczy wymienić nazwy, aby wiedzieć, że czeka nas niesamowicie interesujące spotkanie. A już szczególnie dlatego, że Real miał z Liverpoolem pewne rachunki do wyrównania. Ostatni mecz, a właściwie mecze między tymi drużynami w LM miały miejsce w 1/8 finału sezonu 2008/2009 i wtedy Anglicy byli w dwumeczu bezlitośni (u siebie wygrali 4:0), całkowicie zasłużenie eliminując „Królewskich”.

Dzisiaj sytuacja była zupełnie inna niż kilka lat temu. To „Królewscy” stawiali warunki na Anfield, to oni demonstrowali, co oznacza gra w piłkę, i to oni ostatecznie zgarnęli komplet punktów. I nie ma żadnych wątpliwości, że stało się to zasłużenie. Real był dzisiaj lepszy w każdym calu. W każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. W maszynce Carlo Ancelottiego wszystko funkcjonowało tak, jakby została właśnie świeżo naoliwiona. Pepe czyścił wszystko, jak leciało, Kroos kontrolował sytuację na boisku, w odpowiednim momencie przerzucając piłkę na drugie skrzydło, Isco popisywał się techniką, Benzema trafiał do siatki, a Ronaldo po raz kolejny zbliżył się do strzeleckiego rekordu Raula. Momentami dzisiejsza partia przypominała nieco gierkę treningową – „Królewscy” mogli spokojnie wymieniać podania, co jakiś czas przenosząc ciężar gry na drugą stronę boiska. A Liverpoolowi zostało właściwie jedynie obserwowanie tego, co robią goście z Hiszpanii. Piłkarze Realu wyglądali tak efektownie zwłaszcza w pierwszej części meczu – w drugiej nieco zwolnili, nadal jednak kontrolując boiskowe wydarzenia, a przy tym pamiętając, że w sobotę czeka ich arcyważne i niezwykle prestiżowe spotkanie w lidze.

Zanim padł pierwszy gol, „The Reds” próbowali postraszyć gości, ale to było raczej grożenie palcem, aniżeli faktyczne przyciśnięcie Realu do muru. Od kiedy jednak zawodnicy z Madrytu wpakowali piłkę do siatki, to boiskowe wydarzenia znalazły się całkowicie pod ich kontrolą. Sama bramka też niczego sobie. Fantastyczne podanie Jamesa i przytomne zachowanie Ronaldo, który zdobył swoją siedemdziesiątą bramką w Lidze Mistrzów. W drugiej połowie mógł zresztą jeszcze spokojnie dołożyć następnego gola, ale wtedy już czegoś zabrakło.

Na jeszcze okazalsze łowy ruszył dzisiaj Karim Benzema. Francuz, na którego albo się narzeka, albo którego grą można się zachwycać, pokazał się na Anfield z najlepszej możliwej strony. Oczywiście miał również gorsze chwile. W jednej sytuacji piłka potrafiła mu odskoczyć na kilka metrów, w innej zanotować stratę, którą wywołał irytację u swojego trenera. Był jednak aktywny, starał się wywierać presję na obrońcach gospodarzy i co najważniejsze dwukrotnie pokonał Mignoleta. Nie były to zresztą sytuacje, w których wystarczyło się odpowiednio odnaleźć w polu karnym, ale też zachować w odpowiedni sposób. Tego nie zabrakło przy żadnym z obu trafień, choć przy drugim zadecydowało również reakcja piłkarzy Liverpoolu w obronie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego – tam chyba żaden z zawodników angielskiego klubu nie wiedział, gdzie aktualnie znajduje się piłka.

Na koniec wypadałoby napisać coś o gospodarzach starcia, jednak naprawdę trudno znaleźć jakieś pozytywy w grze Liverpoolu. Brendan Rodgers nie zdołał po prostu przygotować zespołu, który dałby radę skutecznie ukąsić obrońców tytułu (żadnych aluzji do sprzedanego przed sezonem Suareza). Ze strony jego zawodników widzieliśmy coś w rodzaju podchodów, prób w stylu uderzenia Coutinho, który ładnym strzałem obił słupek. Za jakiś plus można uznać występ „The Reds” w drugiej części meczu, kiedy Real nie zdołał strzelić już żadnej bramki i nie stwarzał też takiego zagrożenia jak w pierwszej części meczu. Co jednak z tego, skoro goście widocznie nie forsowali tempa, mając sporą zaliczkę, a Liverpool nie był w stanie choćby raz pokonać Ikera Casillasa, a jego bramce poważnie zagroził właściwie raz – za sprawą nieco zaskakującego uderzenia Sterlinga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24