Duma i uprzedzenie polskiego kibica [KOMENTARZ]

Szymon Janczyk
Polska - Niemcy 2:0
Polska - Niemcy 2:0 Sylwester Wojtas
Emocje powoli opadły. Od historycznego triumfu nad Niemcami minęło już kilkanaście godzin. Czas więc na pierwsze wnioski i analizy, które zapewne znajdziecie dziś na większości stron sportowych. Mam jednak nadzieję, że moje osobiste przemyślenia sprawią, że również wy pozbędziecie się uprzedzeń i podobnie jak ja, będziecie po prostu dumni z naszych piłkarzy, którzy odwrotnie niż w słynnej powieści Jane Austen udowodnili, że pierwsze (pomeczowe) wrażenie wcale nie musiało być mylące.

Narodowy pesymizm - cecha, która sprawia, że we wszystkim potrafimy znaleźć defekt, usterkę, czy niedociągnięcie. Każdy z nas był właśnie takim pesymistą i zwracał uwagę na szczegóły pewnie milion razy w swoim życiu, w przeróżnych miejscach, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dziś rano doświadczyłem kolejnego aktu umniejszania naszych zasług i sukcesów. Kładąc się spać po wczorajszym meczu miałem w głowie tylko jedną myśl: NARESZCIE. Nareszcie nam się udało, już nikt nie zarzuci nam, że Niemcy są dla nas nieosiągalni. Wreszcie, po sześciu latach, czyli od czasu awansu na Euro 2008 i wspaniałych bojów z Portugalią, czy Czechami byłem naprawdę dumny z drużyny, która mnie i was wszystkich reprezentuje.

Wstając rano natychmiast sięgnąłem po telefon i laptopa. Patrzę, przeglądam - nie, to nie był sen. Jest 12 października, a my wczoraj pokonaliśmy po raz pierwszy w historii reprezentację Niemiec. Szał już minął, więc poranna pora była idealna na wyciąganie wniosków i pranie brudów: co zrobiliśmy źle, gdzie możemy zachować się jeszcze lepiej. OK, to normalne, bo przecież nie można stać w miejscu i wręcz należy się rozwijać. Zarówno my, kibice, na Twitterze czy innych portalach społecznościowych możemy dyskutować na ten temat, jak i piłkarze, którzy dostaną podobną lekcję oglądając powtórkę tego historycznego już spotkania również mogą to robić. Dało się już jednak zauważyć pierwsze głosy o "drugim składzie", "szczęśliwym zwycięstwie", "zwycięskim autobusie", czy nawet odważne stwierdzenia typu "pewnie kupili ten mecz, bo oni nie potrafią wygrywać" (tak, naprawdę coś takiego słyszałem).

O ile za słuszne uznaję wytykanie błędów, by zwrócić na nie uwagę i nie dopuścić do powtórki takich sytuacji, to już umniejszanie naszego sukcesu jest po prostu nie fair. Dlaczego niektórzy zawsze potrafią dokopać się, choćby nawet musieli plastikową łopatką pokonywać warstwy gliny, do głupich, pretensjonalnych i przede wszystkim NIESŁUSZNYCH powodów do tak zwanego "hejtu"? Patrząc ze strony statystycznej - byliśmy dużo gorszym zespołem i to nie ulega wątpliwości (pomijając oczywiście najważniejszą statystykę - liczby strzelonych bramek). Po co to jednak podkreślać? Co z tego, że statystycznie rywal nas zmiażdżył? Statystycznie każdy Polak zarabia 3500 złotych miesięcznie, według wyliczonej przez ekspertów średniej krajowej. Czy to sprawia, że w portfelu każdego z nas co miesiąc pojawi się taka właśnie suma? Chciałbym... Spójrzmy na to z innej strony.

Niewielu optymistów w ogóle liczyło na zwycięstwo reprezentacji Polski. Czy ktoś jednak dodatkowo liczył na to , że w tym meczu wyjdziemy na boisko, zdominujemy Niemców i z łatwością zainkasujemy trzy punkty? Graliśmy przecież z mistrzami świata, prawdopodobieństwo takiego scenariusza było mniej więcej takie, jak to, że piętnaście minut po przeczytaniu tego zdania na Olsztyn spadnie ogromny meteoryt.

Na papierze nie mieliśmy żadnych argumentów pozwalających nam myśleć o sukcesie w tym spotkaniu. Ktoś mówił o drugim składzie? Błagam. Karim Bellarabi, debiutant w zespole mistrzów świata w obecnych rozgrywkach zaliczył już trzy asysty i trzy bramki w dziewięciu spotkaniach. Christoph Kramer, który zajął miejsce Samiego Khediry, to jeden z najwyżej ocenianych piłkarzy Borussii Moenchengladbach w tym sezonie i uczestnik mundialu 2014. "Zastępowi" boczni obrońcy: Antonio Ruediger - zawodnik, o którego biją się Juventus, Manchester United, czy PSG. Erik Durm - odkrycie ubiegłego sezonu, również mistrz globu. Czy to nie są wyznaczniki pewnej jakości? Czy nie świadczy to o tym, że choć minimalnie ustępują swoim kontuzjowanym kolegom, to jednak nadal są światowej klasy piłkarzami, którzy z pewnością nie zaniżają jakości tego zespołu?

Zwycięski autobus? Cóż, jak już wcześniej wspomniałem, nie mogliśmy spodziewać się otwartej gry i dominacji nad Niemcami, więc posłużyliśmy się tym co wychodziło nam od zawsze najlepiej - zabójczym kontratakiem. Nasza defensywa nie zawsze zdążyła powstrzymać rywala, mieliśmy dużo szczęścia (i pewnego Szczęsnego również), które jednak... sprzyja lepszym. Naprawdę, wolę oglądać taką reprezentację za każdym razem. Reprezentację, która udowadnia, że nieco słabszy poziom piłkarski można nadrobić walką i zaangażowaniem. Piłkarzy, którzy pokazują, że słynne "serducho", o którym mówił Artur Boruc, zostawiają na boisku, a nie w szatni. Wreszcie, używając jednego z moich ulubionych zwrotów: którzy grają nie efektownie, ale efektywnie.

My, kibice, mamy zawsze wielkie oczekiwania. Na co dzień oglądamy popisy najlepszych klubów Premier League, Serie A, czy Bundesligi i chcemy zobaczyć takie samo show w wykonaniu naszych ulubieńców. Niewiele osób potrafi docenić to, co mamy i zrozumieć, że więcej po prostu nie możemy już wykrzesać. Niewiele osób docenia znaczenie pracowitości we współczesnym futbolu. W każdym zespole jest przecież taki pracuś, który zwykle ustępuje miejsca w mixed-zone gwiazdorowi drużyny, ale przez tych nielicznych wyróżniany jest świetnymi ocenami i dobrymi słowami. Taką rolę w Torino pełni jeden z bohaterów wczorajszego spotkania - Kamil Glik. Jak kiedyś przeczytałem, kibice w Turynie szanują go za to, jakie wartości przedstawia na boisku, cytuję: My doskonale wiemy, że to nie jest najlepszy obrońca świata, ale co z tego? Znacznie bardziej wolimy takich jak on, którym piłka nie do końca przykleja się do nogi, ale w każdym kolejnym spotkaniu walczą na całego, by swoje wady zatuszować ambicją i poświęceniem. W sobotni wieczór na murawie zobaczyliśmy jedenastu "Glików" z Torino. Taką właśnie kadrę chciałbym oglądać zawsze. Bez fajerwerków i miliona dryblingów, ale taką, która wyrwie zębami trawę, byleby tylko dopiąć swego.

Już na zakończenie warto przypomnieć nieśmiertelne hasło: historia pamięta zwycięzców. Nie umniejszajmy naszych sukcesów błahostkami, które zamieniamy w super ważne szczegóły. My, jako zwycięzcy nie musimy się przed nikim tłumaczyć i usprawiedliwiać. Takie pole do popisu zostawmy przegranym, którzy w jakiś sposób swoją porażkę muszą umniejszyć i sprawić, by inni uwierzyli w ich wersję wydarzeń: nieszczęśliwy i niesprawiedliwy dla nich wynik meczu. Za 80 lat ktoś zajrzy do magazynu sportowego i zobaczy przy dacie 11.10.2014 napis głoszący o pierwszym zwycięstwie Polaków nad Niemcami. Pierwsze co poczuje to dumę, którą my poczuliśmy wczoraj wraz z ostatnim gwizdkiem Pedro Proency. Dumę z tego, że jako pierwsi od szesnastu lat kazaliśmy Niemcom wracać do domu z pustymi rękami, ale i z przerwania wielu innych serii, o których mógłbym napisać osobny artykuł. Niech oni spowiadają się z tego przed swoim narodem. My zaś chociaż przez chwilę poczujmy się, jakbyśmy naprawdę stali na szczycie świata. A później? Wygrywajmy dalej. Nie popadajmy w hurra-optymizm, bo przed nami naprawdę długa droga. Cel, awans do mistrzostw Europy we Francji, jest jeszcze daleko, ale zbliżamy się do niego - na razie małymi krokami. Każda piękna historia musi mieć jednak kiedyś swój początek i mam nadzieję, że początkiem naszej będzie wczorajszy wieczór na Stadionie Narodowym w Warszawie.

Szymon Janczyk/Ekstraklasa.net

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24