Szczepłek: Cenny okaz koszulkowy to taki, w którym grał konkretny zawodnik

Remigiusz Szurek
Stefan Szczepłek zbiera piłkarskie pamiątki
Stefan Szczepłek zbiera piłkarskie pamiątki screen youtube
Stefan Szczepłek, to jeden z najlepszych polskich dziennikarzy piłkarskich w historii. Pracował w „Sztandarze Młodych”, tygodniku „Piłka Nożna”, redakcji sportowej TVP oraz w „Życiu Warszawy”. Obecnie jest dziennikarzem redakcji sportowej „Rzeczypospolitej”. Napisał wiele książek o historii futbolu. Laureat Nagrody im. Dariusza Fikusa za rok 2007. W rozmowie mówi m.in. o tym jakie są najciekawsze eksponaty w jego koszulkowej kolekcji oraz dlaczego warto mieć pasję.

Czy jako zbierający oryginalne koszulki, lecz nie takie, w których grali kiedyś piłkarze, mogę nazywać się w ogóle kolekcjonerem koszulek?
Jeśli nie są to koszulki, w których piłkarze nie grali, to nie są oryginalne. Ale też… jest to bez wątpienia kolekcja. Również mam takie i z różnych powodów sobie je cenię. Zwłaszcza jeśli są to koszulki mało znanych klubów lub egzotycznych reprezentacji.

Jaka powinna być ta koszulka, by można ją było uznać za cenny okaz?
Cenny okaz koszulkowy to taki, w którym grał konkretny zawodnik. A jeśli jeszcze wiemy z jakiego meczu pochodzi, to wartość wzrasta. Jeżeli na koszulce są oznaczenia informujące o rodzaju meczu, ma to wpływ na cenę. Mam na myśli rozmaite naszywki, hafty czy emblematy z rozgrywek klubowych – za zdobyte puchary lub tytuły mistrzowskie, z turniejów. Dodatkowo biorę od piłkarzy autografy na tych koszulkach.

Jeśli wiem, że w czasie moich podróży mogę spotkać jakiegoś piłkarza czynnego (częściej byłego), zabieram z domu jego koszulkę, klubu lub reprezentacji, w której występował naturalnie. Miewam w związku z tym bardzo sympatyczne sytuacje, bo dla wielu, zwłaszcza starszych jest to miła niespodzianka. Pomaga mi to też zawodowo. Jeśli ktoś widzi, że dziennikarz z odległej Polski ma takie pamiątki, to znaczy, że się interesuje, zna się, warto z nim rozmawiać. Tak zachowali się m.in. słynny austriacki napastnik Barcelony, Hans Krankl czy kapitan Brazylii z roku 1970, Carlos Alberto Torres.

Jak zaczęła się pańska przygoda ze zbieraniem trykotów? Pomógł fakt, że chciał Pan zostać dziennikarzem sportowym?
Kiedy byłem chłopcem, w moim A-klasowym klubie w Falenicy mieliśmy bodajże trzy komplety strojów i „katowaliśmy” je przez cały sezon. Tęskniło się za czymś takim, co widzieliśmy w telewizji. Na tamtym etapie zbierałem odznaki klubowe (pisałem do klubów na całym świecie), autografy, fotografie, proporczyki. Zacząłem zbierać koszulki, kiedy już zostałem dziennikarzem i miałem łatwiejszy dostęp do tego wielkiego świata futbolu, dzięki podróżom i coraz liczniejszym znajomościom. Było mi łatwiej, ponieważ piłkarze z reprezentacji Kazimierza Górskiego to moi rówieśnicy i koledzy z boiska. Wtedy nie było replik i mody na tego rodzaju kolekcje. Pierwszą koszulkę podarował mi Leszek Ćmikiewicz. Do dziś jest jedną z najcenniejszych w kolekcji. W meczu Anglia – Polska na Wembley w roku 1973 grał w niej Mike Channon.

Dlaczego zbiera Pan koszulki i inne pamiątki piłkarskie? Chce Pan ocalić od zapomnienia kawałek historii piłki nożnej, wspomnienia z młodości?
Mam duszę zbieracza. Nie lubię niczego wyrzucać. A moje rozmaite kolekcje to historia polskiego i światowego futbolu. Czasem młodsi koledzy po fachu patrzą na mnie z pobłażaniem. Ale kiedy urządzam wystawę, dobrze wyeksponowane zbiory robią wrażenie. Boleję, że zbyt wiele pamiątek piłkarskich w Polsce przepadło, bo ludzie w klubach czy PZPN nie mieli wyobraźni. Nie przykładali do tego wagi. Chociaż, ja też mam wyrzuty sumienia. Nie mogę znaleźć plakatu ze wspomnianego meczu Polska – Anglia z roku 1973 w Chorzowie. O ile mi wiadomo, nawet w zbiorach Stadionu Śląskiego go nie ma. A ja gdzieś go miałem…

Ile koszulek liczy w chwili obecnej Pańska kolekcja? Do niedawna było to 400 sztuk…
Nie wiem. Jestem w przededniu remanentu. Myślę, że liczba oscyluje wokół sześciuset. Każda z koszulek jest opisana.

Najciekawsze eksponaty w kolekcji?
O tym można by napisać książkę (śmiech). Podam więc kilka nazwisk piłkarzy, których koszulki mam: Kazimierz Deyna (10 różnych), Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato, Robert Gadocha, Andrzeju Szarmach, Zbigniew Boniek, Jan Tomaszewski… Do tego prawie wszyscy obecni reprezentanci. Są jakieś wyjątki w rodzaju koszulki reprezentacji świata w meczu pożegnalnym Lwa Jaszyna w Moskwie, z roku 1971. Grał w niej Zygmunt Anczok. Jak zobaczył, że u mnie nic nie ginie, powiedział: lepiej żeby to było u ciebie.

Mam też koszulkę UEFA z meczu pożegnalnego Stanleya Matthewsa (1965). Grał w niej słynny Czech Josef Masopust. Jest rozpinana od góry do dołu, na guziki. Jak powiedział mi David Taylor, szef tzw. eventów w UEFA – nawet w muzeum w Nyonie takiej koszulki nie mają. Jestem dumny zwłaszcza z koszulek Brazylii. Najstarsza pochodzi z roku 1966. W meczu z Polską na Maracanie grał w niej Jairzinho. A poza tym koszulki Zico, Socratesa, Bebeto, Ronaldo, Edinho, Nelinho… Na replikach mam autografy Pelego i Ronaldinho.

Do tego Franz Beckenbauer, Juergen Klinsmann, Uli Hoeness, Rainer Bonhof, Karl-Heinz Rummenigge, Christo Stoiczkow, Wim Rijsbergen, Alan Simonsen, Preben – Elkjaer Larsen, Lusi Figo, Alessando Del Piero, Franco Baresi, Romeo Benetti, Christian Vieri, Antoni Di Natale, Stefano Fiore, Ruud Krol, Marco van Basten, Graeme Souness, John Toshack, Teofilo Cubillas, Manuel Negrete, Cobi Jones…

Mam koszulki klubowe lub reprezentacyjne, na których zebrałem pasujące do nich autografy: reprezentacji Holandii, Ekwadoru, Czech z Euro 2012, Realu, Eusebio, Francisco Gento, Zinedine Zidane, Marco van Bastena. Nie pamiętam jednak wszystkich.

Najdziwniejsze okoliczności w jakich udało się zdobyć koszulkę?
W dawnych czasach, kiedy to jeszcze było możliwe, zdarzało mi się wchodzić do szatni. To było wtedy, kiedy Polacy należeli do czołówki światowej więc nasze koszulki były w cenie. Po meczu El. MŚ w Queretaro (1985 – przyp. red.), przegranym z Meksykiem 0:5 (wiadomo, że Polakom wymiana nie była w głowie), kiedy wszedłem do meksykańskiej szatni z polską koszulką w ręku, rzuciło się do mnie na wyścigi kilku Meksykanów. Wygrał Manuel Negrete, dzięki czemu mam jego koszulkę. W podobnych okolicznościach, na stadionie Legii po meczu z Irlandią zdobyłem koszulkę Franka Stapletona.

Które koszulki podobają się Panu bardziej – te nowe, raczej bardziej mainstreamowe, czy te stare – wykonane chyba z większą dbałością o szczegóły?
Nie dzielę ich według mody ani wieku. Nieważne z jakiego materiału zostały wyprodukowane. Liczą się mecze i emocje. Chociaż oczywiście uroda też. Ostatnio zdobyłem klasyczną koszulkę Fluminense, w jakiej Brazylijczycy grali na turnieju Deyny. Fajnie wygląda obok koszulki Flu sprzed ok. 40 lat, jakby robionej na drutach. To wszystko kwestia gustu. Na przykład mojej dorosłej dziś córce zawsze najbardziej podobała się koszulka Clubu America z Meksyku.

Czy osoba, która zebrała tak ogromną ilość różnych pamiątek, może mieć jeszcze w sobie głód poszukiwania i zdobywania kolejnych?
Nie jestem kolekcjonerem-szaleńcem, bo wiem, że nie mogę mieć wszystkiego. I nie szaleję na punkcie jakiegoś wybranego trofeum, które należy do kogoś innego. Ale cieszy mnie każda nowa rzecz.

Rozmawiamy o trykotach, ale kolekcjonuje Pan nie tylko stroje. Jest to również cała masa innych piłkarskich dewocjonaliów…
Tak, mam także bogaty zbiór książek sportowych, głównie piłkarskich. Łącznie z takimi, których nie można kupić w księgarniach. Mniej więcej wiem kto co zbiera, bo kolekcjonerzy w Polsce znają się lub przynajmniej wiedzą o sobie. Na tej podstawie wydaje mi się, że moja kolekcja książek, licząca sobie między dwa a trzy tysiące woluminów jest jedną z kilku największych w kraju. Zbieram też programy meczowe, bilety, buty, piłki, szaliki i proporce meczowe oraz rozmaite gadżety, ale raczej unikam takich plastikowych ze straganów. Musi w nich coś być. Na książkach, programach i biletach zbieram autografy.

Kolegował się Pan ze słynnym Kazimierzem Deyną, od którego zresztą otrzymał Pan kilka koszulek. Zrozumiałbym gdyby dostał Pan od niego jedną, góra dwie sztuki. Ale było ich zdecydowanie więcej. Miał Pan aż taki dar przekonywania?
Deyna a potem jego żona, przekazywali mi wiele pamiątek, widząc moją pasję. Ale wciąż mam wielu takich znajomych piłkarzy (raczej dawnych), trenerów, działaczy, kolegów dziennikarzy, którzy przekazują mi różne rzeczy, wiedząc, że u mnie nie zginą. A potem mogą je oglądać na wystawach, dzięki czemu, mimo że zeszli z boiska, nie są zapominani. Niedawno jeden z tzw. znanych piłkarzy przekazał mi dwanaście swoich koszulek z całej kariery.

Czy myślał Pan kiedyś nad sprzedażą któregoś z trykotów? Pytam, ponieważ w czasach kryzysu, ludzie coraz częściej oddają swoje cenne rzeczy…
Odnośnie ostatniej odpowiedzi, to on wie, że ja tym nie handluję. Nigdy nie myślałem o sprzedaży czegokolwiek ze zbiorów. Ja sam kupuję, dostaję, wymieniam. Moja wystawa była już w Pałacu Kultury, w muzeum miejskim w Ołomuńcu, teraz znajduje się na Stadionie Narodowym, a w przyszłości ma stanowić „zaczyn” pod stałe muzeum piłki nożnej.

Podsumowując tę szybką niczym Ireneusz Jeleń w swoich najlepszych czasach – rozmowę – dlaczego człowiek powinien mieć w życiu jakąś pasję?
Dla mnie to po prostu frajda, ale też wiele z tych eksponatów pomaga mi w pracy. W moim przypadku, książki czy programy stanowią źródło informacji. Kiedy piszę książki, nie mam problemu z ilustracjami. Sięgam na półkę czy do szafy i mam. Wystarczy spojrzeć do „Mojej historii futbolu” czy „Deyny”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24