Szczęśliwa "13" Śląska Wrocław

Arkadiusz Okoń
Wrocławianie po ostatnim remisie w Poznaniu przedłużyli serię spotkań bez porażki do 13. Po fatalnym początku sezonu, teraz niespodziewanie włączyli się do walki o Europejskie Puchary.

Choć nie sposób odmówić Orestowi Lenczykowi zbawiennego wpływu na zespół z Wrocławia, to przyznać trzeba że Śląsk jest silny słabością całej ligi. Nie zapominajmy, że po boisku w zielono-biało-czerwonych barwach biegają ci sami zawodnicy, którzy na początku sezonu przegrali 5 spotkań z rzędu. Na czym zatem polegało magiczne dotknięcie Lenczyka?

Po pierwsze ustawienie. Sprawą oczywistą jest, że największą siłą zespołu jet środek pola, a duet Mila – Kaźmierczak decyduje o jego obliczu. W ustawieniu Ryszarda Tarasiewicza ten pierwszy pełnił rolę ofensywnego pomocnika, drugi – defensywnego. Przy szerokim ustawieniu skrzydłowych w środku pola tworzyła się wolna przestrzeń, której sam Kaźmierczak nie był w stanie wypełnić. Pomagał mu więc Mila, tracąc tym samym siły na uganianiu się za przeciwnikiem w środku pola, co odbijało się negatywnie na konstruowaniu akcji ofensywnych. Teraz okazuje się też, że obarczanie Kaźmierczaka zadaniami wyłącznie destrukcyjnymi, było ogromnym błędem, ponieważ jest on, jak na warunki naszej ligi piłkarzem niezwykle efektywnym.

Lenczyk poświęcił jednego zawodnika ataku i wprowadził do składu drugiego defensywnego pomocnika – Dariusza Sztylkę. Ten skupiony wyłącznie na destrukcji i przeszkadzaniu przeciwnikowi odciążył zarówno Milę jak i Kaźmierczaka, co dla efektywności całego zespołu okazało się zbawienne. Świadczyć o tym może bilans: 13 meczów, 25 pkt i stosunek bramek 21-11. Warto zauważyć że obaj pomocnicy strzelili w sumie 10 goli, i mieli spory udział przy każdym kolejnym. Zmianę najłatwiej zaobserwować na przykładzie dwóch spotkań z warszawską Legią. W pierwszym z nich, grający ustawieniem 4-2-3-1 "Legioniści" zagęścili środek pola, zupełnie w tej części boiska dominując. Wrocławianie mieli w tamtym meczu ogromne problemy nie tylko z konstruowaniem akcji, ale z utrzymaniem się przy piłce w ogóle. Drugie spotkanie, na nowiutkim stadionie przy ul. Łazienkowskiej, wyglądało już zupełnie inaczej. Podopieczni trenera Lenczyka wytrzymali starcie w środku pola, stosowali wysoki pressing, a po odbiorze piłki śmiało konstruowali akcje ofensywne. Po golach wspomnianych Kaźmierczaka i Mili udało im w Warszawie wygrać.

Inną zauważalną zmianą w postawie Śląska, poza wspomnianym już pressingiem, jest duża dyscyplina taktyczna. Zawodnicy dobrze wiedzą gdzie mają stać, poprawiła się komunikacja i współpraca poszczególnych formacji. Większa jest powtarzalność akcji, które częściej niż za trenera Tarasiewicza wyglądają na ustawione, a nie tworzone na poczekaniu w głowie Sebastiana Mili. Przede wszystkim jednak Śląsk jest bardzo dobrze zorganizowany w obronie. Wspomniało się już o drugim defensywnym pomocniku i pressingu, warto jeszcze dodać, że pierwszym obrońcą zespołu jest jego napastnik, a w obronie "biegają" wszyscy. Bez wyjątków. Taką tendencję zaobserwować można głównie w topowych klubach europejskich, co doskonale świadczy o orientacji niemłodego już szkoleniowca w najnowszych trendach.

Wielkim problemem zespołu jest skuteczność napastników, którą matematycy określiliby jako "dążącą do zera", a kibice w sposób znacznie bardziej dosadny. Mając w składzie wysokich i dobrze grających głową Kaźmierczaka, Celebana, Fojuta, czy Gikiewicza uczynił Lenczyk ze stałych fragmentów gry znak firmowy i najgroźniejszą broń ofensywną Śląska. Przy czym po dośrodkowaniach z rzutów wolnych zaobserwować można było zarówno strzały na bramkę jak i próby odegrania, lub przedłużenia lecącej piłki do lepiej ustawionych partnerów. W takich dośrodkowaniach prym wiedzie oczywiście kapitan zespołu, ale w meczu z Lechią Tadeusz Socha zaliczył asystę wyrzucając piłkę... z autu. Nie sposób wreszcie nie zauważyć, że zawodnicy są znacznie lepiej przygotowani pod względem motorycznym, a to w jaki sposób trener dotarł do Piotra Ćwielonga pozostanie zapewne jego słodką tajemnicą. Jeszcze niedawno kibice Wisły Kraków "ćwielongami" określali żartobliwie wszystkie niewypały transferowe swojego klubu. Dziś zawodnik udowadnia, że drzemią w nim spore możliwości, a jego nazwisko może być wkrótce kojarzone z określeniami znacznie pochlebniejszymi.

Jak zatem widać nowy trener wrocławian, z grupy ludzi notorycznie przegrywających uczynił zespół przynajmniej solidny, dobrze zorganizowany i przede wszystkim walczący do ostatnich minut. Z zespołu plączącego się w strefie spadkowej, drużynę, która nie przegrywa, a punkty odebrać potrafi teoretycznie najmocniejszym zespołom w Ekstraklasie. Wreszcie zespół mający spore szanse na zakwalifikowanie się do Europejskich pucharów. Gdyby to się udało stanie przed nim kolejne, trudniejsze jeszcze zadanie: stworzyć zespół, którego nie trzeba będzie się wstydzić w Europie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24