Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wójt pojechał z frajerami. Tylko kto jest tym frajerem? [RECENZJA]

Grzegorz Ignatowski
materiały promocyjne
"Wójt. Jedziemy z frajerami! Całe moje życie" to książka, która może zostać odebrana tylko na dwa sposoby. Albo uznacie ją za znakomitą, albo za beznadziejną, ale na pewno nie przejdziecie obok niej obojętnie. Dlaczego? Bo tym razem Janusz Wójcik pojechał po bandzie, niejednokrotnie o nią uderzając z pełnym impetem. Dla niektórych pewne granice zostały w tej książce przekroczone, ale czyż nie o to chodziło autorowi? Książka miała być kontrowersyjna i taka właśnie jest.

Popularny "Wujo" już kiedyś napisał książkę. Jednak pozycja o nazwie "Jego Biało-czerwoni" mocno rozczarowała fanów lektur o tematyce piłkarskiej. Janusz Wójcik wylał w niej swoje żale, psioczył na PZPN i doszukiwał się spisku przeciwko jego osobie, a to wszystko było spisane w mało atrakcyjnym stylu, który nie porwał nawet najmniej wybrednego czytelnika. Z książką "Jedziemy z frajerami" jest nieco inaczej, choć można doszukać się pewnych podobieństw.

Zanim na dobre zaczniemy pisać o tym co można przeczytać w książce, która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN kilka słów o samym Wójciku, bo prawda jest taka, że aby właściwie ocenić tę pozycję trzeba wiedzieć kim jest ów bohater. Otóż Janusz Wójcik może śmiało zastąpić Chucka Norrisa w niewybrednych dowcipach, tyle że Wójt, w przeciwieństwie do filmowego Jamesa Braddocka czy Cordella Walkera, może je potraktować poważnie. Były trener reprezentacji będzie się upierał, że rzeczywiście doliczył do nieskończoności i to przynajmniej dwa razy, a już na pewno będzie przytakiwał kiedy ktoś powie, że Noe zabrał na arkę tylko samicę zwierząt i Janusza Wójcika, a natura nie ucierpiała na tym w ogóle. A przecież powszechnie wiadomo, że jeżeli jakakolwiek samica przetrwa stosunek z Januszem Wójcikiem to będzie rodzić dzieci przez kolejne 13 lat...

Ktoś taki jak Janusz Wójcik ma zupełnie inne spojrzenie na życie i właśnie to spojrzenie "Wujo" ukazuje w swojej książce. Nie każdemu się to spodoba, bo rzuca on na lewo i prawo przekleństwami, które niekiedy nie są w żaden sposób uzasadnione. Jednak jeśli zostawi się pewne pole marginesu, to książkę można ocenić jako bardzo dobrą. Jej głównym atutem są barwne, często pikantne historyjki opowiadane z jajem przez samego Wójta, oraz niezwykle barwne anegdoty, często związane z seksem, bądź alkoholem. Przykład? Proszę bardzo. − Do dziś wspominam jeszcze inną historię z Dziekanem. Zaprosiłem go kiedyś do domu i Darek przyjechał już lekko trafiony. Chciał powspominać stare, nie zawsze dobre czasy. Wyjąłem flaszkę, potem drugą. Niestety dla Dziekana okazało się, że stary materiał jest trwalszy i wytrzymalszy. Po wyżłopaniu wszystkiego, co miałem w domu, ja wciąż byłem rześki, a Dareczek był napierdolony jak szpadel. Zrobiło mu się gorąco, więc... zdjął spodnie. Siedział w samych bokserkach i koszuli. No i dalej rozglądał się za naftą. − Tre... trenerze, ja pójdę na stację po flachę − wybełkotał z na wpół zamkniętymi oczami. − No dobra, idź, tylko nie zgiń gdzieś. Zasiadłem spokojnie na kanapie, relaksowałem się. Nagle zauważyłem, że na podłodze leżą spodnie Darka - poszedł na stację benzynową w samych majkach! Jedna sprawa, że paradował po mieście z prawie gołą dupą, a druga - była akurat zima...

Mimo świetnych anegdot i bezpośredniego języka książkę zalała fala potężnej krytyki. W sieci pojawiają się komentarze, w których czytelnicy wypowiada opisują ją następująco: − Żałosna biografia żałosnego człowieka. Alkoholowy bełkot przegranego człowieka. − Wójt nie jest CZŁOWIEKIEM On jest tooootalnym kosmitą, jak ktoś chce poczytać zwierzenia prawdziwego kosmity to niech czyta. (cytaty za lubimyczytac.pl). Skąd takie opinie? Może stąd, że popularny "Wujo" w tej książce opowiada o swoich przeżyciach, stawiając siebie jako człowieka, który mógł wszystko, nie wyjaśniając do końca tematów korupcji czy dopingu swoich podopiecznych. Owszem, wspomina o tym, ale nie wyjaśnia. A skoro, jak mówi tytuł, jedzie z frajerami, to w tych tematach również powinien pojechać po całości. Bo w końcu jeśli jest taką osobą, na jaką się kreuje, to nie zrobi mu to żadnej różnicy, że na pełnej szybkości uderzy w bandę. A może robi mu to różnicę? Ale wówczas okaże się że te wizerunek to nic więcej niż tylko poza medialna.

I tak właśnie należy odbierać tę książkę, jako budowanie pewnego medialnego mitu. Janusz Wójcik wielkim trenerem był i ten fakt nie podlega żadnej dyskusji, ale ma też na swoim koncie zarówno małe grzeszki jak i ciężkie grzechy. Tutaj mówi trochę o tych małych grzeszkach, pomijając grzechy ciężkie Kto będzie chciał się trochę pośmiać i powspominać stare, dobre czasy, temu ta pozycja powinna się spodobać. Nie oszukujmy się, Janusz Wójcik nie stworzy dzieła na miarę Pana Tadeusza, bo w jego wersji taka książka nosiła by tytuł "Pan, kurwa, Tadeusz" a w inwokacji byłoby więcej przekleństw niż w filmie "Psy" Pasikowskiego. Nie każdemu ta wersja by pasowała, ale niektórzy uznaliby, że jest lepsza od oryginału.

Jeśli komuś trudno uwierzyć w te porównania do Chucka Norrisa czy Pasikowskiego, niech zapozna się z pewnym fragmentem, który chyba najlepiej oddaje klimat tej książki. Tylko zanim zaczniecie, upewnijcie się, że nie macie obok żadnego jedzenia.

Tak oto w Emiratach rozpoczął się festiwal Wójta. Kraj ogarnęło szaleństwo. Nieustannie zapraszano mnie na obiady i kolacje z najróżniejszymi szejkami, w nieprawdopodobnie luksusowych warunkach. Szczególnie pamiętam jedno ze spotkań - szejk zaprosił mnie na bankiet do namiotu przed jego rezydencją. Wszystko wyłożone było kobiercami jak z baśni tysiąca i jednej nocy, dookoła stały i leżały cuda - rzeźby, wazony, pozłacane poduszki. Na dywanach, w misach i na paterach porozkładano jedzenie. Siedziałem obok jakiegoś Araba i przyglądałem się, co robi. A facet brał do tych swoich ciemnych rąk jedzenie z różnych misek i kleił je w kulki. − Proszę, skosztuj − zachęcił podając mi jedną. − No zrób mi tę przyjemność. Wszyscy nagle przestali jeść i skierowali wzrok w moją stronę. Wiedziałem, że jeśli odmówię, obrażę gospodarzy. Ale jak niby miałem to zjeść? Skąd miałem wiedzieć, że on się wcześniej po dupie albo jajach nie drapał? Wymiętolił brudnymi łapskami jakąś kulkę i podetkał mi pod nos. Cywilizacja, kurwa. "Odpierdol się, bambusie" pomyślałem, posyłając mu najpiękniejszy z Wójtowych uśmiechów. Kilkunastu beżowych przyglądało się nam z zainteresowaniem. Przeanalizowałem sytuację. Wyrzucić tego nie ma jak, bo patrzą. Odłożyć nie mogę, bo potraktują jako zniewagę. Chcąc nie chcąc, musiałem zjeść, choć zbierało mi się na wymioty. Gdy przełknąłem, stwierdziłem, że skoro on taką mi ukleił taką obrzydliwą kulkę, to ja mu też taką zrobię! Nabrałem żarcia i wymiętoliłem. − Masz, żryj − powiedziałem po polsku, wyciągając dłoń w jego kierunku i szczerząc się od ucha do ucha. Ach, jaki był dumny! Jak paw. Wziął tego mojego kotlecika i przyglądał mu się jak najważniejszej relikwii. A potem zjadł niczym najsmaczniejszą potrawę świata. Ale nie od razu. Pomału, kęs po kęsie, Celebrował, delektował się smakiem. W ten sposób poczuł się przeze mnie doceniony. A mnie tak się spodobała ta zabawa, że za chwilę wymacałem kolejną kulkę kolejnemu arabskiemu misiowi. Skoro lubicie jeść Wójtowi z ręki, chłopaki, to jedzcie na zdrowie!

Książkę można kupić klikając tutaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24