Zdzisław Kapka: Marzy mi się Wisła w Lidze Mistrzów

Piotr Tymczak (AIP)
Zdzisław Kapka
Zdzisław Kapka Wikimedia Commons
Zdzisław Kapka, były zawodnik, a obecnie dyrektor sportowy Wisły Kraków, opowiada nam o swojej przeszłości, marzeniach i... etacie w SB.

W Wiśle mówią o Panu „Niezatapialny”. Czym Pan zyskał takie zaufanie u właściciela klubu Bogusława Cupiała?
O to trzeba by zapytać właściciela klubu. Cieszę się, że darzy mnie zaufaniem, choć były w moim życiu trzy lata, kiedy nie miałem pracy w Wiśle.

Jednak zawsze Pan wraca.
Jestem wiślakiem z krwi i kości. Wychowałem się w tym klubie. Z Wisłą jestem związany od prawie pięćdziesięciu lat.

Jak Pan do niej trafił?
Grałem w piłkę z kolegami na podwórku. Raz zgłosiliśmy się do turnieju dzikich drużyn. Odpadliśmy szybko, ale moja gra wpadła w oko trenerowi Adamowi Grabce. Zaprosił mnie i jeszcze jednego kolegę na treningi w Wiśle w ramach odbywających się tam półkolonii. Po niej wysłano mnie na obóz z juniorami.

Jak to się stało, że po trzech latach był Pan już w pierwszej drużynie Białej Gwiazdy?
Zupełnie niespodziewanie dowiedziałem się, że jestem w kadrze na obóz w Stanach Zjednoczonych. Z tego, co słyszałem, stało się tak z powodu kontuzji innych zawodników. Wcześniej przecież nie miałem nawet jednego treningu z pierwszą drużyną, a za oceanem zacząłem w niej występować. Przed tym wyjazdem byłem już kilka razy na Zachodzie z reprezentacją juniorów. Ameryka zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Gdy popatrzyłem w górę, na wieżowce, poczułem się tak, jakbym był w innym świecie. Z polskiej szarości PRL trafiłem nagle do innego, kolorowego świata.

Później szybko zaczął Pan robić piłkarską karierę. Pomogła wrodzona przebojowość?
Nie byłem taki bardzo przebojowy. Potrzeba było czasu, aby drużyna mnie w pełni przyjęła. Na początku po imieniu mówiłem tylko do młodszych piłkarzy. Do pozostałych zwracałem się per pan.

Starsi zawodnicy bardzo Panem poniewierali?
Nie było takich praktyk. Szybko zacząłem strzelać bramki, pomagałem więc starszym zarabiać pieniądze. A w sporcie jest tak, że drużyna przyjmie każdego, kto ją wspiera.

Może było Panu łatwiej, bo jest rodzonym krakusem. Pana kolega z drużyny Marek Motyka opowiadał na naszych łamach, że jako przybysz z Żywca musiał znosić wiele docinków.
Czytałem, ale moim zdaniem tak nie było. Przynajmniej ja tego tak nie odbieram. W zespole z każdego się śmiali, żartowali. Każdy reaguje na to inaczej.

W tamtych czasach trudniej było się przebić do pierwszej drużyny niż teraz?
Nie wolno porównywać piłkarskich pokoleń. W tamtych czasach nie zaczynało się treningów – tak jak dziś – w wieku sześciu, siedmiu lat. W piłkę uczyło się grać na osiedlach, podwórkach, na ulicach, a o tym, że ktoś trafiał do klubu, często decydował przypadek. Tak też było ze mną. Do Wisły dostałem się, mając prawie czternaście lat. Teraz rodzice o wiele wcześniej ustalają, że syn zostanie piłkarzem. Że będzie z tego żył. I robią wszystko, aby tak się stało. Ale to nie jest łatwe. Kariery nie da się zaplanować.

Pan był na tyle dobry, że trener Kazimierz Górski zabrał Pana w 1974 r. na mistrzostwa świata w RFN. Pamięta Pan, w jakich to było okolicznościach?
Zaskoczeniem dla mnie było powołanie na towarzyski mecz z Grecją tuż przed tymi mistrzostwami. Zagrałem w nim, ale nie robiłem sobie wielkich nadziei. O tym, że pojadę na mundial, dowiedziałem się od kogoś zupełnie przypadkowo. Kazimierz Górski nie rozmawiał ze mną na ten temat. Wysłał powołanie i tyle. W 1974r. zostałem królem strzelców polskiej ligi. Myślę, że trener doszedł wówczas do wniosku, że trudno takiego chłopaka nie zabrać na mistrzostwa. Wystąpiłem w meczu o trzecie miejsce z Brazylią. Na to spotkanie każdy z nas mógł zaprosić jedną osobę. Przyjechał mój ojciec. Dla niego, piłkarskiego kibica, było to wielkie przeżycie. Był szczęśliwy.

Na boisku się Pan wyróżniał, a poza nim, na imprezach?
Byłem normalny. Nie przesadzałem z zabawą, ale też nie byłem abstynentem. Nie zamierzam panu wmawiać, jaki ze mnie święty. Młody chłopak musi się nieraz wyszumieć. Zwłaszcza wtedy, kiedy w takim niedojrzałym wieku dostaje duże pieniądze. Ważne jest tylko, kiedy, gdzie i z kim idzie się zabawić.

Teraz na futbolu można zarobić dużo więcej. Nie żałuje Pan, że gdyby grał w dzisiejszych czasach, dorobiłby się fortuny w zagranicznym klubie?
Nie lubię gdybać. Urodziłem się i grałem w innych czasach. W latach siedemdziesiątych polska liga była jedną z najlepszych w Europie. Niewiele było krajów, w których występowało tylu zawodników światowego formatu. Tyle że nie można było wyjeżdżać na Zachód, wszyscy musieli grać w Polsce. Ale co mają powiedzieć ci, którzy grali przed nami? Tak kapitalni piłkarze jak Pohl czy Brychczy. Podejrzewam, że mieli gorzej od nas. W futbolu każde następne pokolenie ma lepiej. I tak powinno być. Jak na te trudne czasy w Polsce mieliśmy się bardzo dobrze. Zarabiałem naprawdę bardzo przyzwoite pieniądze. Na bardzo dużo było mnie stać.

Tyle dostawało się od Służby Bezpieczeństwa? Do dziś cieniem na Pana życiorysie kładzie się ta sprawa. Niektórzy kibice wciąż wypominają, że był Pan współpracownikiem służb PRL.
Nie byłem żadnym współpracownikiem SB. W tamtych czasach piłkarze byli fikcyjnie zatrudniani poza klubem. Na Śląsku jako górnicy, w Legii jako wojskowi, zawodnicy Lecha byli kolejarzami, a w Wiśle, która podlegała pionowi gwardyjskiemu, każdy z nas był albo w milicji, albo w innych służbach podlegających resortowi. Ja figurowałem jako pracownik SB. Zresztą nie tylko ja. Podałem tę informację, wypełniając oświadczenie lustracyjne, kiedy kandydowałem w 2004 r. do europarlamentu. Nie zamierzam do tego wracać.

Wróćmy więc do piłki i przyjemnych chwil. W 1978 r. Wisła zdobyła mistrzostwo Polski.
W sporcie też trzeba mieć trochę szczęścia. Na pewno ukłon należy się trenerowi Orestowi Lenczykowi. Wtedy była moda na katowanie piłkarzy podczas treningów. Trener Lenczyk poprowadził nas jednak inaczej. Nie stawiał tak bardzo na siłę i wytrzymałość. Dla niego najważniejsza była szybkość. Od samego początku zaczęło nam wychodzić i z każdym kolejnym wygranym meczem coraz bardziej nastawialiśmy się na to, aby wykorzystać szansę i wywalczyć mistrzostwo. Poza tym, jak idzie, to idzie. A nam wtedy wszystko się udawało. Gdziekolwiek byśmy kopnęli, to wpadała bramka.

Wtedy na stadion przychodziło dużo więcej widzów. Presja nie była dla Pana problemem?
Przychodzili, bo nie było tylu transmisji telewizyjnych. Wychodząc na mecz, słyszałem reakcje kibiców, ale potrafiłem się z tego wyłączyć.

Ma Pan stalowe nerwy?
Nie, każdy się denerwuje. Nie ma kozaków, których nic nie rusza. Jeden będzie krzyczał, wyżywał się, inny dusi w sobie stres. Ja jestem typem człowieka zamkniętego. Potrafię się wyłączyć. Opowiem anegdotę. Przed meczem z ŁKS w Łodzi położyłem się w szatni na parapecie i patrzyłem jak na treningowym boisku grają młodzi zawodnicy. No i usnąłem. Podszedł któryś z kolegów, obudził mnie i powiedział: „Wstawaj, bo wychodzimy na rozgrzewkę”.

Po zdobyciu mistrzostwa Wisła robiła furorę w Europie. W Pucharze Europy byliście wśród ośmiu najlepszych drużyn kontynentu. Mogliście jednak zrobić więcej. W ćwierćfinale wygraliście u siebie z Malmö 2:1, później u nich prowadziliście 1:0, ale przegraliście 1:4. Do dziś kibice zadają sobie pytanie: „Jak to się mogło stać?”.
Jadąc do Malmö, wszyscy myśleliśmy tylko o tym, aby strzelić bramkę. Udało się nam w drugiej połowie i myśleliśmy, że jesteśmy już w domu. To nas rozluźniło. Najłatwiej byłoby winę zwalić na sędziego, bo pomagał rywalom. Sami jednak nie powinniśmy dopuścić do tego, aby w ciągu ostatnich nieco ponad 20 min stracić cztery bramki. Po meczu obwiniano naszego bramkarza Stasia Goneta. Nikt nie pamiętał, ile wcześniej meczów nam wybronił.

Do dziś są dywagacje, czy ktoś się specjalnie nie podłożył, nie przehandlował tego meczu.
Nie dopuszczam takiej myśli. Wykluczam to całkowicie. To jest sport. Bramki padają w wyniku błędów. Dlaczego w Polsce każda porażka rodzi takie skojarzenia? Obciążanego Staszka Goneta podczas tamtego meczu obserwowali przedstawiciele niemieckich klubów. Gdyby zagrał dobrze, mógłby wyjechać do Niemiec. Dlatego miałby specjalnie popełniać błędy? To byłby jakiś absurd.

Pod koniec kariery planował Pan pracę w Wiśle w innej roli?
Wszystko w seniorskiej piłce zaczynało i kończyło się dla mnie w Ameryce. Tam wyjechałem w 1983 r. i przez trzy lata grałem w futbol halowy. Po powrocie Wisła była już w drugiej lidze. Jeszcze próbowałem jej pomóc, ale nie miałem już takiej formy jak kiedyś, więc skończyłem karierę piłkarską. Później chciałem zostać trenerem, ale skończyło się na szkoleniu młodzieży. A wyszło tak, że zostałem działaczem.

Teraz jest Pan dyrektorem sportowym. Jak wygląda Pana codzienna praca?
Na okrągło oglądam rozgrywki, ale w specyficzny sposób. Skupiam się na obserwacji poszczególnych zawodników, którzy mogliby wzmocnić Wisłę. Staram się jeździć na mecze, aby móc oceniać piłkarzy na żywo. A kiedy w weekend zostaję w domu, oglądam w telewizji wszystkie mecze naszej ekstraklasy. Jeśli nie mogę tego robić, bo wyjeżdżam na jakieś spotkanie w kraju albo za granicą, to później i tak oglądam wszystkie powtórki. Teraz, w przerwie między sezonami, też jest bardzo dużo telefonów od menedżerów, którzy chcą wcisnąć mi swoich podopiecznych. Nie bierzemy zawodników na podstawie nagrania na płycie. Jeżeli kogoś nie widzieliśmy na żywo, musimy go sprawdzić. Decyzję o transferze podejmujemy kolektywnie wraz ze skautami i zarządem.

Praca nie jest zapewne łatwa, kiedy w wychodzącej z długów Wiśle liczy się każdy grosz.
W Wiśle jest teraz taka sytuacja jak w większości klubów w Polsce. Poza tym w każdej sytuacji trzeba sobie radzić. Jak Pan widzi, sprowadzamy nowych zawodników. Wierzę, że budujemy silną drużynę.

Ma Pan jakieś cele, marzenia?
Chciałbym, aby Wisła znów była mistrzem Polski i wywalczyła upragniony awans do Ligi Mistrzów.

Więcej o WIŚLE KRAKÓW

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24