Chcesz być piłkarzem w Polsce? Musisz mieć mocne plecy!

Grzegorz Ignatowski
Przeczytałem w internecie ciekawy wpis dotyczący futbolu. Autorem jest Erwin Sak - były bramkarz m.in. Stomilu Olsztyn, który wysłał list do redakcji Weszło. Czytając jak Erwin wywleka swoje myśli trochę się uśmiałem, ale naszła mnie też pewna refleksja. Czy aby zostać w Polsce piłkarzem trzeba umieć grać w piłkę?

Na początek trzeba napisać, że autor tego wpisu mocno przesadził. Uważa siebie za bramkarza, który mógłby stać się trzecim golkiperem reprezentacji Polski po Wojciechu Szczęsnym i Arturze Borucu. W swojej karierze występował w Stomilu Olsztyn, Nadnarwiance Pułtusk, Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, Bugu Wyszków oraz Newport County (w Cardiff City tylko trenował), więc pisząc takie rzeczy naraża się na śmieszność. Szkoda, bo w ten sposób wszystkie uwagi, jakie umieścił w tym tekście stały się mniej wiarygodne.

Ten anonimowy golkiper zwrócił uwagę na pewną rzecz, która w Polsce jest na porządku dziennym - nie ważne jak dobrym jesteś piłkarzem, jeśli nie masz pleców, nic nie osiągniesz. Te plecy to znani tatusiowie, wpływowy wujek i przede wszystkim obrotny menadżer. A przecież w Polsce wystarczy raz podpisać kontrakt, potem jedzie się już na reputacji.

Sam bawiłem się kiedyś w piłkę nożną i muszę przyznać, że byłem przeciętnym grajkiem. Widziałem jednak takiego, który w pojedynkę wygrywał mecze. Na przykład w pojedynku wygranym 11:0 strzelił siedem bramek, a przy kolejnych czterech asystował. Z przyjemnością patrzyłem na jego grę z poziomu boiska. Potem trafił do klubu, w którym nie mógł znaleźć dla siebie miejsca i jego przygoda z piłką skończyła się zanim na dobre się rozpoczęła. Może nie wytrzymał presji, może się nie zaaklimatyzował, powodów może być tysiące. Jednak wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby znalazł się ktoś, kto potrafiłby mu pomóc.

Ilu takich piłkarzy było w Polsce? Cała masa. Pochodzili z małych i z dużych miejscowości, jeździli na testy, brali udział w treningach, na których się wyróżniali, a później słyszeli, że nie ma dla nich miejsca w kadrze. Powody były różne - klub kupił piłkarza z zagranicy, budżet zamknięty, czy brak miejsca w kadrze. To miejsce oprócz kilkunastu piłkarzy na solidnym poziomie zajmowali na przykład kuzyn prezesa, syn trenera, czy syn znajomego, który wsadzi trenerowi stówę do portfela za to, że wystawi właśnie jego. Prawda jest taka, że w dzisiejszym futbolu bez wsparcia menedżera możesz robić sztuczki jak słynny Tsubasa, a i tak dostaniesz propozycję najwyżej z II ligi, a i tam siądziesz na ławce rezerwowych, bo plac należy się zawodnikowi, którego menedżer ma układ z prezesem bądź z trenerem. Nie dziwię się więc, że są zawodnicy, którzy przeskakują z IV ligi do ekstraklasy i radzą sobie tam bardzo dobrze, i czasem jak Grzegorz Piechna, zostają królami strzelców.

Podsumowując - polska piłka poradziła sobie z problemami lat 90-tych, kiedy o wszystkim decydowały układy, układziki i to, kto więcej zapłaci za mecz. Jednak słońce dla polskiego futbolu nie zaświeciło. Wpadliśmy z deszczu pod rynnę i teraz o wszystkim decydują układy, układziki i to, który menadżer ma większe wpływy. Niektórym piłkarzom ciężko pogodzić się z taką rzeczywistością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24