Zachowanie polskich klubów na rynku transferowym na ogół przypomina totalną prowizorkę. W ostatnich latach tylko Legia Warszawa i Lech Poznań miały pomysł i środki, by urzeczywistnić swoje potrzeby. Kto słyszał, żeby na przykład w Koronie Kielce myślano o wzmocnieniach z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem? Czy skaut tej drużyny jeździł regularnie na mecze drużyny, w której grał potencjalny cel transferowy? Oczywiście, że nie. Zawodników kontraktowano głównie na podstawie rekomendacji ich agentów lub po uprzednim przetestowaniu. W Lechii też tak robiono. Jeszcze dwa sezony temu ściągano do niej piłkarza z piątej ligi francuskiej za przysłowiowy wikt i opierunek. Był to tzw. "siódmy rzut kubańskich pomarańczy"*.
Aż tu nagle w przededniu sezonu 2014/15 w tej samej Lechii dochodzi do czegoś, co nosi znamiona profesjonalizacji. Zamiast transferów bezgotówkowych, przeprowadzono transfery za setki tysięcy (Daniel Łukasik kosztował ponoć 800 tys. euro). Nieznanych i wysłużonych graczy nie chciano, wzięto za to stosunkowo młodych, ale już z sukcesami lub rzeczywistym potencjałem. Była potrzeba mobilnego skrzydłowego? Wykupiono Bartłomieja Pawłowskiego, który ma za sobą rundę w Hiszpanii. Maciej Makuszewski się sprawdził? To zabrano go na stałe z Tereka Grozny. Raz, dwa, trzy, pięć, dziesięć… trzynaście. Tyle transferów przeprowadziła latem Lechia. Jak to się stało, że w pół roku stała się ambitnym strzelcem, pudłującym jedynie do grubszej zwierzyny? Odpowiedź jest prosta: zaczęli nią zarządzać ludzie, którzy mają doświadczenie w piłce, jasno sprecyzowany plan i grubo wypchane portfele.
Przed rundą wiosenną poprzedniego sezonu gdański klub przejęło niemiecko-portugalsko-szwajcarskie konsorcjum. Wiceprezesem został Andrzej Juskowiak, z tylnego fotela zaczął z kolei zarządzać większościowy właściciel, Franz Josef Wernze. Jeżeli to okienko transferowe najpełniej oddaje ich długofalowy i ciekawy projekt, to jego zapowiedzią były decyzje sprzed pół roku, kiedy Juskowiak ściągnął robiących różnicę piłkarzy, jak Nikola Leković, czy Stojan Vranjes. Co więcej, największemu ligowemu hegemonowi, czyli Legii, sprzątnięto sprzed nosa utalentowanego nastolatka, Pawła Stolarskiego. Jeszcze rok temu taki obrót sprawy byłby nie do pomyślenia.
"Nowa" Lechia, bo tak należy ją tytułować od momentu, gdy przeszła we władanie zagranicznego konsorcjum, ma szybko dołączyć do czołowej trójki. Ma też wypromować i sprzedać z zyskiem zawodników, za których tajemnicze fundusze inwestycyjne wyłożyły pieniądze. Kiedy tak się stanie? Tego nie wie nikt. Skoro jednak już w zeszłym sezonie zajęto czwarte miejsce i sprzedano za ponad 2 mln euro Pawła Dawidowicza, to realizacja najważniejszych planów wydaje się być jedynie kwestią czasu. Tak interesujących zmian w polskim klubie nie odnotowano chyba od złotej ery Bogusława Cupiała w Wiśle Kraków. Za Lechię warto trzymać kciuki.
*tę barwną metaforę autor zaczerpnął od trenera Bogusława Kaczmarka, który na łamach piątkowego „Dziennika Bałtyckiego” właśnie w takich słowach określił politykę transferową Lechii za czasów jej poprzedniego właściciela, Andrzeja Kuchara.
Zajrzyj na Twittera autora tekstu:
LECHIA GDAŃSK - serwis specjalny Ekstraklasa.net
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?