Pierwsza połowa była wyjątkowo niestrawnym daniem. Skonsumować nijak się jej nie dało, ponieważ piłkarze obu drużyn zapomnieli, że piłka ma bawić, a nie nudzić. Okazji do ziewania było więc aż nadto. Apetyty zgłodniałych kibiców rozbudzono tylko dwa razy. Najpierw resztki fantazji wykrzesała Lechia, która w 32 minucie postanowiła sprawdzić poziom czujności Michała Miśkiewicza. Bramkarz Wisły z nudy nie zmrużył jednak oczu, toteż poradził sobie z wymagającym refleksu strzałem Patryka Tuszyńskiego.
Goście przed zmianą stron oddali jeden celny strzał (Dariusza Dudki z rzutu wolnego), choć nie on był ich najważniejszym akcentem, a akcja, którą przeprowadzali w 37 minucie. To wtedy wiślacy mogli wyjść na prowadzenie, ale jak na złość koronkową akcję skasował Sebastian Madera, który zaasekurował Mateusza Bąka. Co istotne, „Bączek” między słupkami pojawił się w 20 minucie wobec kontuzji przywodziciela, jakiej podczas wybicia piłki doznał podstawowy bramkarz Lechii, Bartosz Kaniecki.
Więcej składnych akcji było w drugiej odsłonie, choć i tak trener Lechii Michał Probierz momentami zakrywał głowę płaszczem, tak bardzo wstydził go poziom widowiska. Jego zespół poprawił jednak grę w ofensywie, bo w 55 minucie stworzył sobie najlepszą szansę w meczu. Piłka po strzale Macieja Makuszewskiego trafiła wtedy w słupek (później Makuszewski dostał jeszcze prezent od Miśkiewicza, ale jego próba została zablokowana przez obrońców). Wisła atakowała głównie lewym skrzydłem. Zaraz po wznowieniu obok słupka uderzył Łukasz Garguła, a w 65 minucie w podobny sposób kopnął Paweł Brożek. Żadna z kolejnych akcji nie dorównała już dwóm pierwszym.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?