Zaufanie po madrycku, czyli wyrok w zawieszeniu [KOMENTARZ]

Konrad Kryczka
Brak efektownego stylu, kompromitacja w El Clasico, brak porozumienia z zawodnikami - ostatnie tygodnie są niezwykle trudne dla Rafy Beniteza. Hiszpan każdego dnia musi drżeć o posadę, choć Florentino Perez zapewnia, że szkoleniowiec ma jego pełne zaufanie.

Zaufanie – słowo klucz. Bez niego na dobrą sprawę nie da się stworzyć żadnej poważnej relacji. Bez zaufania nie utrzymają się jakiekolwiek więzi – czy to prywatne, czy to biznesowe. W pewnym momencie wszystko po prostu trafi szlag. Nie inaczej jest na gruncie sportowym. Gry zespołowe wymagają bowiem nie tylko wysokich umiejętności zawodników, trenerów oraz kadry zarządzającej, ale również wewnętrznego zgrania. To spoiwo, którego podstawą jest właśnie zaufanie.

W Madrycie – bez względu na to, co zaznacza w oficjalnych komunikatach Perez – zaufanie jest produktem deficytowym. Prezydent Realu może zakłamywać rzeczywistość, odwracać kota ogonem i udawać, że ostatnie El Clasico był tylko wypadkiem przy pracy, ale prawda jest taka, że mało kto uwierzy w coś takiego. O wypadku przy pracy można mówić wtedy, gdzie gorszy mecz jest rzeczą incydentalną. W przypadku Realu Beniteza tak nie jest. Tu słabsze spotkania stają się powoli normą. Ok., „Królewscy” przez długi czas nie dali się pokonać, ale dobrze byłoby spojrzeć prawdzie w oczy i zastanowić się, czy od patrzenia na grę zespołu o tak ogromnym potencjale piłkarskim powinny boleć oczy? Odpowiedź jest oczywista.

Benitez zabija futbol. Ktoś powie, że jest taktykiem, że ważny jest wynik, że z tego jest rozliczany. Racja. Trenerów w pierwszej kolejności zapamiętuje się z osiągnięć, a dopiero w drugiej ze stylu, jaki prezentowały prowadzone przez nich drużyny. Problemem jest jednak to, że 0:4 z Barceloną obnażyło wszelkie braki Realu, które wcześniej były pięknie maskowane przez wyniki. Zabawa, jaką urządzili sobie na Bernabeu Katalończycy, pokazała, że Benitez nie jest geniuszem taktycznym, którym wielu chciałoby go widzieć. We wcześniejszych meczach Hiszpanowi się upiekło – albo Real wychodził obronną ręką z opresji, albo mówiono o wpadce. Patrzono na styl, ale unikano krytykowania, w końcu były wyniki…

Śledząc jednak poczynania „Los Blancos” w meczu z odwiecznym rywalem, trudno nie dojść do wniosku, że niedługo może brakować również rezultatów. Ok., Real zleje Levante, czy inne Las Palmas, ale przyjdą spotkania w Lidze Mistrzów, gdzie na przeciwników trzeba czegoś więcej niż szczęścia i indywidualnych przebłysków, i znów do Madrytu może zawitać koszmar 1/8 finału rozgrywek. Przy obecnym pomyślunku Beniteza na drużynę jest to bardziej niż prawdopodobne. Internauci śmieją się, że Hiszpan zostawił w środku pola krater i stworzył taktykę 4-2-4, ale to raczej przerażające aniżeli śmieszne. Mieć do dyspozycji Kroosa, Modricia, Casemiro, Isco, czy Jamesa, czyli gości, którzy potrafią zrobić z piłką coś konkretnego, a nie być w stanie ustawić ich tak, aby chociaż próbowali nawiązać walkę z drugą linią Barcy – to też jest sztuka.

Oddzielną kwestią jest nietykalność BBC – madrycka „święta trójca” (choć patrząc na ich status raczej trzy święte krowy) to nie ci sami goście, którzy decydowali o wynikach za Ancelottiego. Teraz to trzech panów pozorujących grę na najwyższym poziomie. Ronaldo zajmuje się kręceniem filmu o sobie i strojeniem fochów, Benzema wplątuje się w kolejne afery, a Bale… o nim trudno coś powiedzieć, bo na boisku coraz częściej jest niewidzialny. Gdyby decydowały względy sportowe, co najmniej jeden (w zależności od formy zmienników) z tych jegomości powędrowałby na ławkę. Wiadomo jednak, jak jest. Każdy z tej trójki jest sygnowany znakiem jakości Pereza. Prezydent Realu wydał na nich kupę szmalu i czy kolejni trenerzy tego chcą, czy nie, o ile członkowie BBC są zdrowi, grać powinni. Perez zapewnia co prawda, że każdy szkoleniowiec ma autonomię w podejmowaniu decyzji personalnych, ale patrząc na to, co się dzieje za jego rządów w Madrycie, śmiało można włożyć te opowiastki między bajki. To, że sternik „Królewskich” nigdy nie mieszał się do ustaleń szkoleniowców, jest równie prawdopodobne co fakt, że przyzna się on do popełnienia poważnego błędu. A takim była decyzja o zatrudnieniu Beniteza.

I tu wróćmy do meritum tych rozważań, czyli kwestii zaufania. Perez aż za często lubi powtarzać to słowo i nic z tego nie wynika. Mówił to samo, kiedy drużyna za Ancelottiego zatrzymała się w miejscu, i powtarza to samo, kiedy ekipa Beniteza nie robi postępów. Zaufanie – cokolwiek znaczy dla prezydenta Realu – jest pięknym sloganem, ale długookresowo bez większej wartości. Tak jak Ancelotti cieszył się zaufaniem, ale po paru tygodniach nie było go już w stolicy Hiszpanii, tak ufają Benitezowi. Przynajmniej jeżeli weźmiemy pod uwagę władze klubu. Jeżeli bowiem chodzi o zawodników, to tam sytuacja wygląda zgoła inaczej. Za Carletto w większości poszliby w ogień, a Benitezowi prawdopodobnie nie podaliby parasola, gdyby spadł ulewny deszcz.

To wszystko sprawia, że z perspektywy dnia dzisiejszego trudno sądzić coś innego niż to, że los hiszpańskiego szkoleniowca jest przesądzony. Nie został zwolniony teraz, to zostanie za kilka miesięcy. Perez musi czuć wewnątrz, że latem popełnił ogromny błąd. Możliwe, że wydał już wyrok. Benitez jest winny, powinien spakować walizki, ale wykonanie kary zostanie zawieszone. Pewnie do końca sezonu. W Madrycie przeczekają, kupią nowe zabawki, wyposażą w nie nowego trenera i wszystko będzie po staremu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24