Superliga Europy to naprawdę zły pomysł [KOMENTARZ]

Grzegorz Margulewicz
Na horyzoncie coraz mocniej rysuje się projekt ponadnarodowej piłkarskiej Superligi, w której grałyby wyłącznie najbardziej medialne, w teorii – najsilniejsze drużyny kontynentu. Pomysł takich zamkniętych, elitarnych rozgrywek ma pomóc w wykorzystaniu pełni potencjału marketingowego, tkwiącego w europejskim futbolu. Problem w tym, że nie do końca o to chodzi w sportowej rywalizacji.

Z mętnych przekazów medialnych, które docierają do nas z tajnych narad między przedstawicielami najbogatszych zespołów (kiedyś funkcjonujących pod szyldem G-14, dziś mniej lub bardziej formalnie pod skrzydłami Europejskiego Stowarzyszenia Klubów ECA), rysuje się obraz, na którym nie ma miejsca na znaną i kochaną Ligę Mistrzów. Prezydent Napoli, Aurelio De Laurentiis, przedstawiał koncepcję następująco: Zespoły rozgrywałyby kolejkę na "krajowym podwórku", a tydzień później takie ekipy, jak Manchester United, Paris Saint-Germain, Bayern Monachium, Real Madryt czy AC Milan mierzyłyby się w Europejskiej Superlidze – przy takim obciążeniu kalendarza, grania w dwóch ligach jednocześnie ciężko wyobrazić sobie „normalne” rozgrywki europejskie. Szczególnie jeśli mecze Superligi – wedle najnowszych koncepcji – miałyby być rozgrywane na różnych kontynentach, by zapełniać stadiony na całym świecie.

Obecnie mówi się o tym, że do tego zamkniętego grona zaproszone miałyby być: Arsenal, Chelsea, Manchester United, Manchester City i Liverpool z Anglii, Barcelona, Real, Atletico, Valencia i Sevilla z Hiszpanii, Juventus, AC Milan, Inter i Napoli z Włoch, Bayern, Borussia Dortmund i Bayer Leverkusen z Niemiec oraz PSG, Lyon i Marsylia z Francji. W momencie w którym właśnie Chiny rozpoczęły swoją międzynarodową, futbolową ekspansję, kluby europejskiej czołówki szukają rozwiązań, które mają uczynić je finansowo konkurencyjnymi wobec klubów z Państwa Środka.

O tym, jak fatalnie pomysł rozwarstwienia rozgrywek może wpłynąć na poziom sportowy klubów nie trzeba chyba nikogo przekonywać (najlepszy jest tu przykład futbolu brazylijskiego, który od lat toczony jest przez kryzys spowodowany między innymi nowotworowo rozrośniętym systemem ligowym, w którym drużyny grają w dwóch ligach naraz). Po drugie – arbitralny wybór klubów wiele zasłużonych, potrafiących zaprezentować się w Europie zespołów skazałby na marginalizację (chociażby Schalke czy AS Romę, nie wspominając nawet o drużynach z Ukrainy czy Rosji).

Istnieją również koncepcje „oderwania” drużyn z ich naturalnego środowiska i włączenie do ligi ponadnarodowej nie pod egidą UEFA (która na takie rozwiązanie nie zgodziłaby się na pewno), tylko ECA właśnie. Jeśli pomysł zacząłby nabierać realnego kształtu, ze znalezieniem sponsorów nie byłoby problemu (chociażby w Chinach, które z racji możliwości organizowania spotkań u siebie byłyby jednymi z głównych beneficjentów pomysłu), problem w tym, że takie rozgrywki ciężko jest mi wyobrazić sobie nawet logistycznie. Wiele mówi się o tym, że w takiej lidze spotkania miałyby być rozgrywane poza Europą, celem dotarcia na nowe rynki. Czyli taki Manchester United miałby np. grać przez 2 miesiące w Chinach, potem na kolejny kwartał przenieść się do USA, a w tym czasie na Old Trafford rozpoczęto by przygotowywanie nowej wersji Jarmarku Europa?

Chcąc otwierać się na zagraniczne rynki, entuzjaści pomysłu zupełnie nie biorą pod uwagę kibiców swoich klubów. Dla fanów Barcelony czy Arsenalu lokalne derby (z Espanyolem czy Tottenhamem) mają wartość co najmniej zbliżoną do spotkań z największymi rywalami, a tego typu spotkania w przypadku oderwania klubów od lig krajowych przeszłyby do historii. Już teraz wiele mówi się o tym, że obciążenia związane z grą na najwyższym poziomie są zbyt duże i piłkarze grający 70-80 gier w sezonie pod koniec rozgrywek często „oddychają rękawami”, stąd ciężko wyobrazić mi sobie, by zawodnicy tych 20 uprzywilejowanych drużyn mieliby grać kolejne 40 – granie na kilku frontach jednocześnie wydaje się w takim modelu ponad ludzkie siły. Dla przeciętnego kibica z Anglii czy Niemiec największą wartością klubów europejskiego topu jest możliwość obejrzenia go na żywo, stąd przekazywana z pokolenia na pokolenie tradycja zasiadania na trybunach stadionów West Bromu, Pampeluny, czy Hamburga. Prawa do transmisji Premier League osiągnęły przed tym sezonem absurdalną cenę 5,1 miliarda funtów za 3 lata. To dzięki tym pieniądzom w West Hamie biega teraz Dimitri Payet, a Yohan Cabaye zamienił PSG na Crystal Palace (obaj to Francuzi – przypadek). Bez najsilniejszych klubów i kibiców na trybunach, gwiazdą ligi angielskiej mógłby znów zostać klubowy kolega Cabaye’a, Emmanuel Adebayor – chyba że dostałby lepszą ofertę z Chin…

Jestem osobiście reprezentantem poglądu, że futbol w wydaniu reprezentacyjnym zawsze będzie czymś ważniejszym od klubowego. Prestiż, klimat związany z oczekiwaniami na mistrzostwa świata czy Europy (100 dni!), uczucia którymi darzy się kadry narodowe, ciężar gatunkowy spotkań z odwiecznymi rywalami, oraz w końcu emocje związane z największymi triumfami (kto był na meczu z Niemcami ten wie o co chodzi), swoje odbicie w klubowym wydaniu mają chyba tylko w meczach derbowych. Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Bowiem taka nadliga Europy, która wyszarpałaby z czołowych rozgrywek ich znaki rozpoznawcze, najsilniejsze ekipy, w dłuższej perspektywie przełożyłaby się na spadek poziomu rozgrywek reprezentacyjnych. Po pierwsze, zawodnicy zmuszeni do objeżdżania w takich pokazowych rozgrywkach całego świata, często mogliby rezygnować z gry w reprezentacji, by przerwy w tym objazdowym cyrku wykorzystywać na regenerację. Inna sprawa, że w obawie przed kontuzjami największych gwiazd zawieszenie czy rezygnacja z kariery reprezentacyjnej mogłaby być regulowana kontraktami. Poza tym nie jest tajemnicą, że jeśli piłkarz ma być w formie przed międzynarodowym czempionatem, musi przede wszystkim regularnie grać w piłkę, dbając o to, by organizm po sezonie miał rezerwy do regeneracji i budowania formy. Tutaj scenariusze są dwa: Jeżeli tzw. Superliga miałaby stanowić odrębne rozgrywki (nawet z przypisanych do nich Pucharem) obciążenia sezonem byłyby porównywalne do tych np. z Premier League (+ przeloty, jet-lag etc.), jeśli miałyby zaś stanowić dodatek do lig krajowych na wzór ligi mistrzów, to – osobiście – w ogóle sobie tego nie wyobrażam, szczególnie biorąc pod uwagę Ligę Narodów UEFA, która ma na celu właśnie zwiększenie zainteresowania i częstotliwości gier reprezentacyjnych. Ciekawe który piłkarz pisałby się na 100-120 gier w sezonie.

Karl-Heinz Rummenige, który stoi na czele ECA, jeszcze w 2013 roku otwarcie krytykował ideę, nie odwołując się jednak do aspektu sportowego, a raczej możliwych strat finansowych. Teraz, gdy futbolowe „ruchy separatystyczne” domagają się dla siebie coraz większych praw (jak pomysł „Dzikiej Karty” w Lidze Mistrzów, forsowany przez Josepa Marię Bartomeu z Barcelony), przed Superligą Europejską może nas uchronić chyba tylko zdrowy rozsądek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24